poniedziałek, 23 lipca 2018

Wstaje nowy dzień...

Mąż obudził się chwilkę po mnie. Zjedliśmy razem śniadanie. A od niedawna Szymon przemyka między swoim pokojem, a łazienką. Codzienne poranne hałasy, normalność, a ja mam w głowię Ją. Od dwóch dni jestem często przy niej, a może to Ona jest przy mnie. Paulina.
Życie postawiło Ją na mojej drodze (dziękuję Ewa :-*) w momencie dla Niej wyjątkowo trudnym, wyjątkowo tragicznym. Chociaż od dawna była doświadczana, od dawna los nie szczędził Jej tragicznych przeżyć. Ale to, co przeżyła w ostatnich dniach jest szczególnie smutne. Życie, los, Siła Wyższa zadecydowały, że istota, którą miała wychować, z którą miała żyć, która miała zapełnić pustkę w Jej życiu, odeszła. W 7 miesiącu ciąży serduszko Kai przestało bić. I, aby nie popaść w patetyczność i nie zagadać tematu niepotrzebnymi słowami wrzucam bardzo emocjonalny, ale jakże prawdziwy, wpis Pauliny z Jej fb.

"17 07 2018, dwie siódemki, ktoś by rzekł, że szczęśliwa data. Promienieję, ciąża mi służy, uśmiech codziennie na twarzy jest, więc na pewno wszystko jest w porządku. Jednak nie wszystko okazuje się takie piękne. Kiedy żyłam w przekonaniu, że moje życie nabrało sens. Kiedy wiedziałam, że w końcu będę miała kogo uczyć, komu przekazywać wiedzę, pokazywać świat i pleść warkocze. Kiedy wyobrażałam sobie codzienny uśmiech tej małej istotki, czuć ciepło bliskości kiedy będzie na mnie spała. Przychodzi taki dzień jak dziś kiedy życie Ci mówi żartowałem!
Przyjeżdżam zaniepokojona ale z wielką nadzieją, że maleństwo tylko śpi.
Serduszko przestało bić, powiedział do mnie lekarz. Nie łapie już za pępowinkę, nie ssie kciuka. Zgasło. Życie mojego maleństwa w siódmym miesiącu zgasło. Tak po prostu serduszko przestało bić. 
Więc ja się pytam życia CO JESZCZE!? Co jeszcze mi da i zabierze? Został mi tylko pies i zdrowie, ja o tym dobrze wiem!
Krzyczę do Boga, że ta próba mnie nie złamie i wytrzymam, i przeżyję, i będę silniejsza mocniej jeszcze! Ile mam tych tragedii przeżyć, żeby szczęśliwie żyć? Ile bólu i łez mam znieść i w milczeniu powtarzać sobie, że będzie dobrze, że Bóg mnie kocha! Oszukiwać się, że nie jestem sama kiedy kurwa właśnie sama jestem!!! Gdyby nie fotograf to nikogo przy mnie by nie było, w tak tragicznym dla mnie momencie! Czy mam zrezygnować z ludzkiej miłości? Tylko dawać i nic nie brać? Tylko patrzeć i zazdrościć? Jaki jest cel w wyzwaniach przede mną postawionych? Co ma mi dać urodzenie w bólach martwego dziecka, które nigdy nie zapłacze i nie uśmiechnie się do mnie!?!! Jaką jeszcze lekcję straty mam dostać i po co? Po co mi ta siła i jeszcze większa świadomość, że nie pisana mi rodzina!? Nie wiem...
Nie wiem czym sobie zasłużyłam, czy kogoś kiedyś zabiłam, że doświadczam w tym życiu same straty. Tak bolesne straty…. Dlaczego całe moje życie to jedno wielkie udowadnianie, że dam sobie radę, że jestem tak silna psychicznie i fizycznie, że zniosę wszystko i muszę to przetrwać samotnie? Dlaczego ciągle jestem wystawiana na próby, których większość by nie przeżyła? Pytań się rodzi coraz więcej i uzyskuję tylko brak odpowiedzi. I kiedy mówię ludziom, że miłość nie jest mi pisana czy od rodziców, mężczyzny, matki czy siostry. Nie wierzą, wypierają to z czym się pogodziłam już dawno ja. Ciągłe ich przekonania, że wcale tak nie jest już nawet mnie nie denerwują. Mam tą świadomość, że miłości nie mam, że nikt mnie nie kocha, bo nikt mnie nie kocha. Nikt o mnie nie dba, bo nikt o mnie nie dba i nawet jak proszę, żeby ktoś przy mnie był to nikogo nie ma! Więc pytam w co mam wierzyć? Łudzić się, że będzie lepiej i liczyć i czekać? Na co? Na to, że znów się pojawi iskierka nadziei na bliskość, na miłość, na uśmiech, na CHWILĘ!!? Ja nie chcę na chwilę tylko na całą resztę!
Wczoraj o 20:15 po kilku godzinach męczarni rodzenia w najgorszych bólach położono mi na brzuchu martwą córeczkę. Nie było w niej iskierki życia. Mimo rozpaczy jaką przeżyłam wyobrażając sobie ten moment, nie płakałam kiedy na mnie leżała. Dotykałam jej rączkę i nóżkę. Miała jeszcze sine paznokcie, trochę przezroczystą skórę i leżała spokojnie. Miałam świadomość, że na więcej liczyć nie mogę, że więcej od losu nie dostanę niż martwy widok pierwszego małego dziecka. Mojego dziecka. 
Normalnego człowieka ta sytuacja by doszczętnie zniszczyła, chociaż na moment albo za moment. Po raz kolejny ludzie patrzą na mnie z niedowierzaniem jak silną mam psychikę. Dzisiaj znowu usłyszałam od lekarki, że mnie podziwia, bo nie widziała jeszcze takiej pacjentki przy takim porodzie. Jak zmagam się z bólem i cierpieniem mając świadomość pustki i żalu, a ja po chwili rozmawiam spokojnie. Zastanawiam się co ja z tego mam, że ludzie są w szoku mojej siły? Mam być z siebie dumna!? Mam podziwiać skutki dramatycznych zdarzeń z całego mojego życia? Skoro już nie płaczę to co mam się śmiać czy chodzić smutna? Ja żyję dalej, normalnie, jakby nic się nie stało mimo, że się stało, bo nie mogę sobie pozwolić na rozpacz. Gdybym pozwoliła to bym nie przeżyła a żyć będę! Płaczę po kątach kiedy nikt nie widzi, bo przecież nie mam przy kim. Przecież jak proszę jak pytam, to słyszę tylko nie mam czasu. Jestem obyta ze stratą o ile w ogóle można się do tego przyzwyczaić nie chcecie to nie wierzcie. Zbieram siłę z bólu jak jakąś pierdoloną kolekcję i mało tego, mam jeszcze być odważna i liczyć na szczęście…to jest dopiero śmieszne.
Nie wiem już w jaką przyszłość mam wierzyć. Moje marzenia to dom i rodzina, nic więcej! Ktoś by powiedział jakie to proste… jak widać nie jest i niejednokrotnie życie mi to udowodniło niestety, zrozumcie to wreszcie. 
Więc proszę Was ludzie co macie doceńcie! Jeżeli kochacie, mówcie sobie o tym codziennie. Jeżeli macie kogo kochać lub jest ktoś kto kocha Was, to się przytulajcie! Doceniajcie każdy dzień, w którym idziecie na przód z możliwością trzymania się za ręce. Nie zazdrośćcie, nie stwarzajcie sobie problemów, szkoda czasu na złości! Nie róbcie sobie krzywdy, ufajcie, szanujcie i w siebie wierzcie. 
Ja z Dolarem$ dopóki żyje będę z boku cieszyć się Waszym szczęściem.
Są historie życiowe różne i gorsze ale to wcale nie jest pocieszające. 
Kochajcie się jeśli możecie i drugiego człowieka jak macie doceńcie!
Dziękuję Olu, że byłaś, że się odważyłaś i dzięki Tobie będę miała nie tylko wspomnienie.
Dziękuję wszystkim lekarzom, położnym i wszystkim, którzy przeżywali ze mną to nieszczęście. Mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy w lepszych okolicznościach. 
Dziękuję i pozdrawiam Serdecznie!
Z powagi sytuacji proszę o brak komentarzy, bo one mi w niczym nie pomogą. Generalnie facebook nie jest odpowiednią formą do łączenia się w takich sytuacjach jak i pisanie na messengerze. Ja się przed ludźmi nie zamykam dobrze o tym wiecie. Chcecie coś zrobić zawsze możecie mnie odwiedzić lub wyciągnąć z domu. Ja jeszcze nie wiem co będzie dla mnie najlepsze.
Pozdrawiam
Paulina"
(zdjęcie autorstwa Pauliny)


I tak mi się nasuwa myśl - często, w wielu sytuacjach, czytam dobrze znaną już sentencję księdza Twardowskiego. Tę o pośpiechu z kochaniem ludzi. Znacie ją wszyscy. Niby wytarta, niby taka oczywista, a jednak na co dzień nie doceniamy tego, co mamy. Może powinnam mówić we własnym imieniu. Często chciałabym zmieniać ludzi wokół mnie. Często coś mi się nie podoba, narzekam. A tak naprawdę powinnam się cieszyć, że to jednak więcej niż jedna para kapci stoi w przedpokoju, że mam z kim zjeść śniadanie, że mam się z kim pokłócić, że mam się z kim godzić. A przede wszystkim, że mogę dzielić się tym, co mnie otacza, z bliskimi mi osobami.
Paulino - głęboko zapadłaś mi w serce. Robienie czapeczki dla Kai było dla mnie ogromnym wyzwaniem. Robiłam  i płakałam, nawet nie próbując sobie wyobrazić co teraz czujesz. Ale mam nadzieję, że ta krótka obecność tej Kruszyny w Twoim życiu da Ci siłę na dalsze życie i wierzę głęboko w to, że będziesz szczęśliwa. Że Twoje życie wypełni się kochającymi Cię ludźmi. Wierze w to i tego Ci życzę z całego serca. 
A my, wszyscy, pozostali spieszmy się kochać ludzi. Nie tylko dlatego, że tak szybko odchodzą, ale dlatego, że są. Że są w naszym życiu ważni...

5 komentarzy:

Dziękuję za wszystkie komentarze :-)