Astrid Lindgren został zaplanowany, czytelniczo, w naszym domu, to znaczy dla Szymona i dla mnie.
No bo tak - byliśmy w Szwecji, rzut beretem od Vimmerby - miasteczka rodzinnego tej wspaniałej pisarki, w którym obecnie znajduje się rodzinny park rozrywki. I nawet miałam pomysł, żeby spędzić tam dzień, ale w końcu uznałam, że jednak lepiej by było, gdyby Szymi pojechał tam lepiej przygotowany i znał nieco więcej książek tej autorki, niż tylko urywki Emila ze Smalandii.
W związku z tym, od razu po powrocie do domu, sięgnęłam do naszej biblioteczki i ostatnie wieczory zajęła nam lektura "Dzieci z ulicy Awanturników" - przygód radosnej i nieco niesfornej trójki rodzeństwa - Lotty (bohaterki "Lotty z ulicy Awanturników"), Mai i Johnasa. Bardzo nam się podobały przygody upartej, jak koza, dziewczynki.
Tak więc przez kolejne wieczory zachwycaliśmy się przywiązaniem Lotty do Niśka, zasmucił nas jej Echowy dzień, śmieszyła przygoda z obornikiem, zatykaliśmy uszy, gdy używała szwedzkich prawie-przekleństw w stylu "fuj, faraon" (tak na marginesie, to całkiem ciekawa historia ze skandynawskimi przekleństwami - poszukajcie w necie ;-), powtarzaliśmy razem z Nią "więcej jedzenia", gdy bawiła się z rodzeństwem w szpital. Książka bardzo nam się podobała - Szymon poznał pierwszych bohaterów książek Astrid Lindgren, ja odświeżyłam sobie tę, czytaną przed wiekami, opowieść.
Dziś planuję sporządzić z Szymonem listę kolejnych lektur tej autorki, żeby za rok, w kolejne wakacje, w pełni świadomie (choć może nie do końca, bo przedstawienia są ponoć tylko po szwedzku) uczestniczyć w atrakcjach parku w Vimmerby. Może ruszymy gdzieś dalej śladami pani Astrid ;-)
Takie odświeżanie lektur, mnie dobrze robi. Przyjemne chwile... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZdecydowanie tak. A po niektóre sięgnę pierwszy raz i już mnie to cieszy :-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń