Obecny weekend był w moich planach tym spędzonym w szkole. Wczoraj, mimo porannej śnieżycy, plan się powiódł - grzecznie przesiedziałam dzień w ławce ucząc się uczyć ;-)
Moja podświadomość, dziś rano, zaraz po przebudzeniu, zrobiła małą przebieżkę po całym mym jestestwie i stwierdziła:
1. nie chce mi się
2. jestem zmęczona
3. chce mi się spać
4. nie chce mi się
Na takie dictum mego organizmu nie mogłam pozostać obojętna, a jako pojętna jednostka, szybko doszłam do wniosku, że pozostanie w domu powinno być lekiem na zło świata całego. Gdzieś z tyłu głowy miałam wprawdzie wizję bardzo ciekawych zajęć z edukacji matematycznej i techniki, ale tył głowy był zbyt daleko.
Poranne śniadanko i kawka w spokojnym nastroju nie zapowiadały tego, co miało nastąpić, nadciągnąć i mnie dopaść, a szkoda.
Jakoś tak przy trzecim łyku mego ulubionego napoju skonstatowałam, że tak gdzieś w połowie tygodnia pozostaję w okrojonym składzie rodzinnym w postaci trzech jednostek = mniej rąk do pracy = więcej roboty dla mnie = brak czasu na gotowanie = obiady kupne (brryyyy).
Do tego mój syn-student ma w najbliższym tygodniu całą masę kolokwiów, co również zaowocuje nabijaniem kabzy sprzedawcy kebabów.
W związku z tym zrobiłam mały przegląd kuchenny, pognałam Małża na zakupy, a sama zajęłam się planowaniem, niepomna bólu rąk, kręgosłupa, zmęczenia zwojów i zapowiedzi ciężkiego tygodnia przyszłego (Akcja "Zima w mieście").
I tak oto zgotowałam sobie dzień garów. Przygotowałam dania obiadowe na najbliższe pięć dni, na dwa domy, w sumie wstępnie 8 osób, od środy 6.
Zamrażarka pęka w szwach, w wiatrołapie istny labirynt ze słoików, pojemników plastikowych i innych takich - to dla uczącego się dziecka.
No i oczywiście nie zabrakło deserów w postaci bloku czekoladowego, pleśniaka (w całości na wynos dla głodujących studentów) i mojego ulubionego deseru karnawałowego w postaci faworków drożdżowych (przepis podawałam tutaj)
Faworki najpierw wyglądały tak
potem tak
następnie zmieniły swą formę
żeby popływać w oleju
i utaplać się w cukrze-pudrze, po czym zaległy w talerzu
co by natychmiast zniknąć w paszczy takiego Jednego
który był zachwycony wyrobami rąk matczynych.
Aaaaa, udało mi się również dopaść na chwilę lutownicy i plastrów agatu, ale efekty pokażę jutro.
A teraz tak sobie siedzę, lekko obolała, i myślę - a po co mi to było ?
I boję się marzyć o kolejnym wolnym dniu, bo kto wie, co mi znów strzeli do głowy - może tym razem jakieś gruntowne porządki, w piwnicy, nie daj Boże ;-)
Faktycznie, Ty sobie lepiej nie rób dni wolnych;)))) Ale te faworki... mniam, mniam, mniam:)))
OdpowiedzUsuńTak kończą wagarowicze! :-P
OdpowiedzUsuńSylwio, ale synek Ci rośnie, ładny chłopczyk, nabrałam ochoty na takie faworki, będę musiała sobie usmażyć. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńŁaaaaa, faworki! :)
OdpowiedzUsuńMoja babcia zawsze na tłusty czwartek robi pączki, a na ostatni- faworki :D:D:D
Witaj! patrząc na Twoje faworki zrobiłam się głodna:)))))))))Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńFaktycznie - (wa)GAROWAŁAŚ :)))
OdpowiedzUsuńTaki Jeden z cudowną miną docenia Twój wysiłek.
Chętnie również bym podoceniała... mmm...
Ashki - normalnie strach się bać ;-) A po faworkach zostało wspomnienie, ale to dobrze, bo one są najlepsze cieplutkie, na świeżo.
OdpowiedzUsuńAta - a w Tobie to się zawsze musi belfer budzić ;-)
Irenko - polecam, roboty niedużo, a efekt mniam, mniam.
Małgosiu - to u mnie takie połączenie Tłustego czwartku i Ostatków Twojej Babci :-)
Anitko - zapraszam do stołu :-)
Alu - nooo, normalnie garów zabrakło ;-) A Szymcio objadł się po pachy.
Wróciłam dzisiaj, żeby jeszcze popatrzeć na Twoją najmniejszą latorośl. Sama słodycz :)
UsuńJuż jest takim konkretniejszym chłopcem. Skoncentrowany wzrok, pewny chwyt... :) Jeszcze z pół roku, to będą mogli sobie z Igą pogadać w bardziej zrozumiałym dla nas języku :)))
O tak - chwyt bardzo pewny, wzrok konkretny, a jeszcze pewniejsze i konkretniejsze wyrażanie swych potrzeb ;-) Mówisz, że niedługo będzie bardziej po ludzku ? Oby ;-D
UsuńNo to miałaś waGARY od szkoły ;-)))))
OdpowiedzUsuńAle swoją drogą jak ty to dałaś radę zrobić w tej szalonej ilości???? No jak??? I jeszcze coś piszesz o agatach???? A i po minie Szymka widać, że zaniedbany nie chadzał?????
Mmm... te chrusty drożdżowe to dla mnie coś nowego, takich jeszcze nie jadałam! A po minie Szymka (!!!) widzę, że są... niesamowite! :)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i ściskam Szymusia :) Przyczepiłam się do niego jak nie wiem co, no ale nic na to nie poradzę... jest TAAAKIII wspaniały ;)
W domu nie ma odpoczynku, trzeba było iść do szkoły i tam się wybyczyć :) Z resztą nie od dziś wszyscy specjaliści powtarzają, że najlepszy aktywny wypoczynek :)
OdpowiedzUsuńAtaboh - no właśnie, jakoś nie zauważyłam tej gry słów ;-) Jak dałam radę ? Z pomocą mężowską, nie ukrywam, a Szymon zawsze potrafi się o swoje dopomnieć.
OdpowiedzUsuńJolciu - to polecam, bo są pyszne - tylko pamiętaj, żeby za cienko nie rozwałkować, bo będą w środku puste purchle powietrza zamiast puszystego ciasta. A do Szymcia czepiaj się do woli - będzie nowa Ciocia, jakby co, a tych nigdy za dużo, szczególnie w przypadku dziecka TAB BARDZO wymagającego uwagi ;-)
Agawu - no właśnie, a ja niby nie najmłodsza, a taka naiwna ;-)
Aaaa - głodna jestem!
OdpowiedzUsuńStrrrasznie głodna, a tu tyyyyle żarcia!
A Szymuś obłędnie bezbłędny - jak zwykle:)
takiego faworka to bym skosztowała:)
OdpowiedzUsuńDorothea - to zapraszam, jeszcze kawę dorzucę :-)
OdpowiedzUsuńAgea - Ciebie również zapraszam.