Pisałam jakiś czas temu o swojej fascynacji frywolitką i drogach którymi dochodziłam do nauczenia się tej techniki – lekko karkołomnie było, ale jakoś się udało i cieszę się, że zaprzyjaźniłam się z czółenkiem, bo igły, niestety, nie lubię – sorki igłujące ;-)
Dziś chciałabym wyciągnąć z odmętów pamięci początki mojej zabawy z klockami. Chodziły za mną te klocki, oj chodziły – co raz z różnych czasopism czy netu wyglądały i kusiły. Kilka lat temu natknęłam się na nie w Łodzi na Festiwalu – były Pani z Bobowej, były wałki i no i oczywiście te małe drewniane jędze zwisały z nich i kiwały zachęcająco paluszkiem. Nawet zapisałam się na kurs, potem odwiedziłam jeszcze jedną z bobowskich koronczarek w hotelu, ale nijak ta plątanina nici do mnie nie przemawiała – nie wiedziałam co z czego się bierze, dlaczego plączę tę a nie inną parę klocków – pytań i wątpliwości mnóstwo i znikąd odpowiedzi.
Aż tu razu pewnego wyczytałam na jednym z zaprzyjaźnionych forów informację o Ewie Szpili z Bobowej – pienia i pieśni pochwalne niemalże, no i już oczywiście ma przekorna natura zaczęła swoje – a może by pojechać, a może spróbować, może jednak załapię. W tym samym czasie poznałam Mirankę – porównywalny chyź robótkowy z moim, no to się zgrałyśmy.
Zgarnęłyśmy ze sobą jeszcze jedną koleżankę – Agnieszkę, wpakowałyśmy się w mój samochodzik i hajda przed sie, gdzieś na południe. Wyjechałyśmy na tydzień, mieszkałyśmy u Ewy i połączyłyśmy miłe z pożytecznym, tj. babski wypad z nauką niełatwej sztuki koronczarskiej.
Początki nie były proste, ale Ewa ma wypracowane świetne metody i w końcu zaczęły do nas trafiać jej instrukcje. Na początku powstały zakładeczki wykonane z wykorzystaniem podstawowych ściegów, potem poszłyśmy w stronę serwetek i drobnych ozdób bożonarodzeniowych i wielkanocnych. Z Bobowej wyjechałyśmy z wałkami, zapasem klocków i nici, mnóstwem wrażeń, planów na przyszłość i pysznym ciastem drożdżowym domowej roboty.
Powrót do domu i codziennych obowiązków ostudził nasz zapał, wałkami zajął się Miecio, nićmi również, a my coś nie mogłyśmy ponownie zabrać się do roboty. Minął jakiś czas, klocki smętnie zwisały z niedokończonych prac, Ewa śmiała się z nas, że powiększyłyśmy grono jej uczennic – „umiejących, ale nie praktykujących”. W końcu jednak coś się w nas przełamało, zaczęłyśmy ponownie plątać niteczki, a z naszych wałków zaczęły spływać coraz ciekawsze i lepsze warsztatowo prace – pojawiły się postacie kobiet, podobizny Madonny, drobne elementy biżuteryjne.
W międzyczasie wybrałyśmy się na Festiwal Koronki Klockowej i tam poznałyśmy kolejną pasjonatkę robót różnych, w tym oczywiście klocków – Olę, która bardzo pozytywnie wpłynęła na naszą twórczość, zachęcając do pracy, do wypróbowywania nowych materiałów i wzorów. Ola tworzy piękne prace, bardzo precyzyjne, z cienkich nici – sięga po wzory niełatwe i ma również coraz większe doświadczenie w tworzeniu własnych projektów.
Ja miałam niesamowitą okazję poznania „przemysłu” koronczarskiego Hiszpanii podczas mojego pobytu na Festiwalu w La Corunii – niesamowite przeżycie, mnóstwo wrażeń w cudownej scenerii i to co mnie zachwyciło – wielkie namioty szczelnie wypełnione ludźmi, w różnym wieku, obu płci, siedzącymi przy wałkach, poduchach, wykonujących mrówczą pracę nad swoimi koronkami. Widok niesamowity, wrażenia niezapomniane.
Z Mirką i Olą nadal staramy się spotykać w różnych miejscach, organizować wspólne wypady do Bobowej, Vamberku i w trakcie tych wypadów, oprócz blablania, uprawiania turystyki pieszej, rozwijamy się również twórczo, dzieląc się doświadczeniami, nowo nauczonymi ściegami itp. Wszystkie trzy jesteśmy zauroczone pracami Czeszek – ich prace są nam bliskie stylowo.
Mamy również swoje małe osiągnięcia w dziedzinie koronki klockowej – na zeszłorocznym, X Festiwalu w Bobowej Mirka zajęła 3 miejsce, a ja otrzymałam wyróżnienie za moją pracę, w tegorocznym Festiwalu Ola zajęła 2 miejsce.
Jako igłowa - wybaczam ;-P
OdpowiedzUsuńTwoje koronki podziwiam nieustannie, ale... ODPORNA JESTEM W TEJ KWESTII! I tej wersji będę się trzymać!
to drzewo jest sliczne,samam jestem na siebie wsciekla ze nie mam czasu za koronki sie zabrak i znowu wszystko pozapominam :(
OdpowiedzUsuńJakie piękne prace!!!
OdpowiedzUsuńPodziwiam i niski ukłon
Pozdrawiam
Halina
Sylwia, Uwielbiam twojego bloga, a przy tym zaskakujesz mnie coraz to nowymi pomyslami!!
OdpowiedzUsuńCzekam na jeszcze, z niecierpliwoscia i podziwem :)))
p.s. a za igle sie nie gniewam, ja moja kocham :)))
Ata - może kiedyś, jak dzieciny opuszczą domowe ciepełko, zamarzy Ci się taka koronka, a wtedy .... przypomnę Ci ten komentarz ;-)
OdpowiedzUsuńBlogniedzielny - ja tez narzekam na ciągły niedoczas, a drzewko wiosenne nie może się doczekać pozostałych przedstawicieli Lata, Jesieni i Zimy. Ale nie opuszcza mnie nadzieja, że kiedyś może dostane trochę czasu w prezencie i nadrobię zaległości.
Halina (Kaśka) - dziękuję za dobre słowo :-)
Agasunset - cieszę się, że mogę komuś sprawić radochę swoimi wpisami i pracami. A igła, no cóż - jedni je kochają, inni pokochali wcześniej czółenko i tak już chyba zostanie ;-)
Kochana! To będzie baaaardzo kiedyś :-DD
OdpowiedzUsuńCudne rzeczy! Chetnie tu bede zagladac!Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNo to łączy nas Ola i zrobiony z koronki smutny anioł z sercem:) Tak przyznaję, Ola ma pozytywny wpływ na twórczość...i na zauroczenie nas koronką klockową....
OdpowiedzUsuńPrzepiekne koronki.
OdpowiedzUsuńStary ten post, oj stary, ale ja właśnie złapałam klockowego bakcyla i szukam lekarstwa, a wójcio Google skierował me oczy tutaj. Pozwól że pozostanę na dłużej, może się coś nauczę :)
OdpowiedzUsuń