niedziela, 23 kwietnia 2017

Wspólne robótkowanie i czytanie...

kolejna odsłona moich zapędów czytelniczych i rękotwórczych, w ramach akcji organizowanej przez Maknetę tutaj
Poncho z poprzedniego tygodnia się ukończyło, czeka na nadanie mu ostatniego szlifu, a na kołowrotek wskoczyły wymieszane czesanki - teraz wije się szarość z antracytem i jedwabnymi, czerwonymi przebłyskami. Kolejny materiał na jakieś filcowane rzeczy powstaje - wyrabiać pewnie będę latem.

A na stronach książek przeplatały się do niedawna losy mieszkańców małego, prowincjonalnego miasteczka z opowieścią o francuskim "Aptekarzu", który odkrył leczniczą moc książek. Obie pozycje świetne. W obu myśli, które zapamiętam na dłużej, a bardzo chętnie zacytuję tutaj:

"... Była jak więziony w klatce ptak, któremu systematycznie wyrywa się pióra, gdy tylko zaczyna się szamotać. Tylko po to, żeby z całym okrucieństwem uświadomić mu, że wcale nie został stworzony do latania. Po latach takim ptakom zostawia się drzwiczki klatki otwarte na oścież. I tak nigdzie już nie polecą. Zostaną w klatce do końca, do własnej śmierci, niezdolne nawet do podjęcia próby sprawdzenia, cz z reszty piór, która im pozostała, mogą jeszcze zrobić jakiś użytek..." *

Przypomina mi to trochę moje życie z dalekiej przeszłości, ale na szczęście nie zapomniałam latać i nawet zamkniętą klatkę bym dziś pokonała :-) I drugi, cytat, który mi pozostał w głowie:

"... To było bardzo dziwne. Ta hardość u Klary. I jej stanowczość. Eugenia nigdy tego nie doświadczyła ze strony młodszej córki. Przez myśl jej nawet nie przeszło, że Klara może być do tego zdolna. Więcej. Zaskoczyło ją, że ta prosta i głupiutka dziewczyna może mieć jakieś swoje pragnienia i oczekiwania względem życia. I że może wymknąć się spod jej kontroli.
Eugenia poczuła strach. Właściwie strach, to zbyt duże słowo. Ogarnął ją niepokój, jaki czuła za każdym razem, kiedy stawała twarzą w twarz z niewiadomą. Nie znosiła sytuacji, których nie mogła kontrolować albo przynajmniej przewidzieć ich zakończenia. Nie zdarzało jej się to często. Raptem kilka razy w życiu..."**

Ten fragment uderzył mnie tak bardzo dlatego, że moje życie stawiało mi na drodze takie osoby i nie potrafiłam zrozumieć ich motywacji. Myślałam, że chcą dla mnie źle, a one po prostu bały się - bardzo mi ich żal, jednocześnie cieszę się, że ja potrafiłam je zaskoczyć.
A książkę polecam - napisana żywym językiem, idealnie z epoki i środowiska. Uderza realizmem, niesamowitą wnikliwością w sondowaniu ludzkiej psychiki i mechanizmów nią kierujących. I wielkie dzięki dla Klaudii Zalewskiej, autorki, za ucztę duchową :-)

Druga pozycja, "Lawendowy pokój", o którym wspominałam już tydzień temu, to piękna opowieść o miłości i życiu, które czasami wie od nas lepiej, co dla nas jest dobre. Co nam pomoże w rozwoju, lepszym poznawaniu siebie i swoich marzeń, potrzeb. Wystarczy tylko się odważyć i spojrzeć przed siebie, za kolejny zakręt - być może już za nim czeka na nas to "coś" :-) Dlatego nie należy bać się zakrętów, szczególnie tych życiowych :-)

Pierwszy cytat odnosi się nieco do mojego podejścia w zwiedzaniu innych krajów:
"... aby zrozumieć ducha jakiegoś kraju, trzeba poznać jego strawę. Tylko tak można poznać mieszkających w nim ludzi. Duch zaś to to wszystko, co tam rośnie. Co ludzie każdego dnia mogą zobaczyć, powąchać i dotknąć. Co w końcu zapuszcza korzenie w nich samych i formuje ich od środka..."***

Kolejna myśl, która jest idealna dla tych wszystkich którzy są "pomiędzy" ... w trakcie podróży od czegoś starego do czegoś nowego.
"... Czy wiesz, że pomiędzy końcem a nowym początkiem istnieje coś jeszcze ? To czas zranienia (...) Jest jak bagne pochłaniające marzenia, troski i zapomniane zamiary. W tym czasie stąpasz wolniej. Nie lekceważ (...) tego okresu przejścia pomiędzy pożegnaniem a nowym początkiem. Daj sobie czas. Nieraz progi są szerokie, musisz zrobić więcej, niż jeden krok..."****

Polecam obie książki, odmienne w nastroju, scenerii, ale dające wiele do myślenia i przepracowania.

* "Deficyt" Klaudia Zalewska, Novae Res
** "Deficyt" Klaudia Zalewska, Novea Res, str 230
*** "Lawendowy pokój", Nina George
**** "Lawendowy pokój", Nina George

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Kręci się...

i już nawet sobie się stabilizuje na motowidle. 
Mam ci ja zapasów wełen do filcowania niemało. Filcuję nic, stąd chęć wyrobienia czesanki na inne, niż zapełnianie kartonów, cele.
I tak wpadłam na genialny skądinąd pomysł, żeby czesanki połączyć, pomieszać, uprząść różne wariaty kolorystyczne i powyrabiać na różne drobiazgi. Pożyczyłam od koleżanki Magdy drum carder i wymieszałam sobie kilka zestawów, mając przy okazji odlot głupawkowy ;-)


  
Najbardziej podobają mi się rzeczy udziergane, a potem sfilcowane, a zagłębiem pomysłów okazała się dla mnie Zdzicha, u której na blogu znalazłam cudne torby i kapciuchy. No i mus takie mieć, jak wełna się uprzędzie.
Na razie, na motowidle mam 120 m melanżu, skręconego w navajo, w odcieniach brązów.


No i jeszcze nie wiem, czy będzie torba, czy kaputki.

niedziela, 16 kwietnia 2017

Wspólne robótkowanie i czytanie... 68

kolejna odsłona, w ramach odkurzania bloga. Dziękuję Maknecie, że mnie nie zamiotła pod dywan i wciąż zaprasza ;-) Tutaj możecie dołączyć do akcji lub poczytać to, czym zajmują się inne Dziewczyny.

Na kołowrotku polska czesanka, której zapasy zamierzam wykorzystać do zrobienia kilku filcowanych toreb. Dzięki pożyczce drumka wymieszałam kolory i pierwsze baty wskoczyły na koło. Dawno nie przędłam, więc wełna wychodzi nieco artystyczna, ale to chyba nie zaszkodzi w przypadku filcowanej torby.
A na czytniku "Lawendowy pokój" - pierwsza książka Niny George, po którą sięgnęłam. Książka o niespełnionej, przerwanej niespodzianie miłości paryskiego "aptekarza literackiego", który leczy swoich klientów lekturą odpowiednich książek. Niestety, na własną chorobę nie może znaleźć lekarstwa, do momentu, aż zdecyduje się otworzyć list od swej ukochanej, który przeleżał w szufladzie jego stołu przez 21 lat.
Idealna lektura na niespieszne, leniwe świąteczne dni na zacisznej Suwalszczyźnie ;-)
Spędzajcie Święta, tak jak lubicie i odpoczywajcie, co też i ja zamierzam czynić :-)

sobota, 15 kwietnia 2017

Bo w Łodzi nie ma co robić ...

To zdanie słyszałam najczęściej już jakiś czas przed planowanym wypadem do tego miasta. Zachęcona wrześniową wycieczką z moją klasą, uznałam, że warto to miasto odwiedzić i na spokojnie obejrzeć to, co ma do zaproponowania. Chciałam poczuć klimat tego miejsca – pełnego śladów, które pozostawiły tu pokolenia Polaków, Niemców, Żydów, Rosjan i wielu innych nacji; pokolenia fabrykantów, włókniarzy, pracowników licznych fabryk. Ale też świat filmu i kultury – ślady wspaniały rysowników, animatorów, którzy tworzyli przez wiele lat i tworzą do dziś piękne, mądre bajki i filmy animowane – niektóre na miarę Oskara.
Łódź, to miasto bardzo różnorodne – rewitalizowane części wyglądają imponująco – piękne, bogato zdobione kamienice na Piotrkowskiej, fabryki, z których zdjęto narosły przez lata kurz i brud i odsłonięto niesamowitą czerwień cegieł, do tego nowo powstałe budynki, świetnie wpisujące się w charakter zabudowy, jak choćby EC1. Wśród tych budowanych na nowo lub odnowionych elementów wciąż bardzo często można się natknąć na perełki, na których swoje piętno odcisnął czas i zaniedbania korzystających, ale nadal w nich tętni krew, wciąż tkwi potencjał i tylko czekają, aż ktoś, dzięki troskliwej ręce i niemałym środkom przywróci im blask.




Naszą wyprawę planuję i przygotowuję dwa tygodnie wcześniej – przez internet rezerwuję pokaz w Planetarium i warsztaty w Semaforze. Resztę biletów kupujemy na bieżąco. Nocleg znaleziony i zarezerwowany przez portal internetowy. W związku z jakąś imprezą, która odbywa się w tym samym czasie, ilość wolnych noclegów w apartamentach i mieszkaniach topnieje niemalże do zera. Dlatego decydujemy się na nocleg w hotelu B&B – bardzo dobry standard, nowoczesne, nieduże pokoje z łazienkami, czyściutko, zacisznie, z dobrym śniadaniem, w świetnym punkcie miasta.
Podróż do Łodzi pociągiem to również prawdziwa przyjemność – szybko i wygodnie. Ja mam czas na lekturę książki, Szymi na zabawę. Do Łodzi dojeżdżamy wieczorem i taksówką z dworca Łódź Fabryczna do hotelu – jest już po 21 i trochę obawiam się spacerowania o tej porze po ciemnych ulicach w nieznanym kierunku.


Okazuje się, że do Piotrkowskiej mamy z hotelu 3 minuty spacerem – dlatego pierwsza kolacja to pyszne naleśniki w naleśnikarni, w której musimy poczekać na wolny stolik, ale warto było.

Powrót na miejsce noclegu cichą i spokojną Piotrkowską mają swój urok.
Odwiedzamy na dobranoc jeszcze Pana Artura Rubinsteina, który niestrudzenie siedzi przy swoim fortepianie.

Po szybkiej kąpieli padamy w bielutkiej, szeleszczącej pościeli i bez przeszkód odpływamy w nocny świat marzeń sennych.
Poranek wita nas poprawą pogody, więc po hotelowym śniadaniu ruszamy w miasto. Mówimy "dzień dobry" Panu Arturowi, który niewzruszenie koncertuje kilka kroków od naszego hotelu. 

Temu pięknemu, niekończącemu się koncertowi przysłuchują się sławne postacie, które na przestrzeni wielu lat odcisnęły swój ślad na historii miasta. Ich podobizny wkomponowano w bardzo ciekawy mural.






 A my ruszamy dalej, w kierunku kolejnego pomnika - pierwszego z serii pomników "Łódź Bajkowa". Na Piotrkowskiej można spotkać Misia Uszatka.
Kolejny, to Ławeczka Pana Tuwima, autora "Polskich Kwiatów". Poeta urodził się właśnie w Łodzi, tutaj spędził swoją młodość, tutaj się ożenił, a na żydowskim cmentarzu pochowani są Jego rodzice.

Kolejna postać historyczna, która zasłużyła na upamiętnienie, to Władysław Reymont, który w swojej "Ziemi obiecanej" opisał Łódź, jako miasto kapitalistyczne.
Niedaleko od pomnika polskiego Noblisty zachwyca nas sielankowa fontanna ...
 Dookoła piękne kamienice...



















oraz nietypowy monument. W jego skład wchodzą trzy części - Pomnik Łodzian Przełomu Tysiącleci, Pomnik Łodzian Nowego Millenium, Pomnik Łódzkiej Tożsamości. Pomnik ten to długa część ulicy Piotrkowskiej, na której umieszczono bruk z nazwiskami osób, które za poszczególne kostki zapłaciły. W ten sposób osoby te przyczyniły się do wyremontowania sporego kawałka Piotrkowskiej i zapisały się trwale w jej historii.
Kawałek dalej znajduje się, utworzona z okazji 50-lecia szkoły filmowej Aleja Gwiazd, którymi uhonorowane są wybitne postaci polskiego kina. Moja osobista "Gwiazda" bawiła się w tym miejscu świetnie ;-)





W drzwiach historycznego Hotelu "Grand" prezentowała się równie godnie, jak wiele znanych osobistości, które tu bywały ;-)
Kolejny ciekawy pomnik łódzki, który oglądamy, to pomnik Lampiarza, odsłonięty z okazji stulecia otwarcia pierwszej łódzkiej elektrowni.



Kolejne miejsce, upamiętniające postacie wielkich Łodzian, pomnik łódzkich fabrykantów, twórców „Łodzi Przemysłowej”. Przy stole w stylu lat dwudziestych zasiadają trzej łódzcy fabrykanci, nazywani królami polskiej bawełny – Izrael PoznańskiKarol Scheibler i Henryk Grohman.

  


My ruszamy dalej Piotrkowską w stronę Placu Wolności, i przy samym Placu natykamy się w końcu na rikszarza. Niestety, poza sezonem jeździ ich coraz mniej, a to taki miły środek lokomocji. I cudnie się z niego ogląda Łódź. Przejażdżka nie jest droga, pan rikszarz bardzo miły, więc polecamy.





  
Po przejażdżce ruszamy dalej, w kierunku Domu Kultury, przy którym chcemy zobaczyć kolejny pomnik z cyklu "Łódź Bajkowa". Po drodze spotykamy jeszcze jeden pomnik Juliana Tuwima - tym razem to tradycyjny postument z popiersiem.
 Podziwiamy architekturę - budynki

 i elementy dekoracyjne
  

Moją uwagę przykuwa napis w jednej z witryn, nasuwający podejrzenie, że w tym miejscu można nabyć jakiś lewy paszporcik ;-)
Wchodzimy do środka i odnajdujemy klimaty lat 70-tych, przemiłą obsługę i pyszną kawę oraz spienione mleko dla młodego turysty. A plakat, to reklama wydarzenia kulturalnego, które ma mieć miejsce w tym lokalu.

  
Pokrzepieni kawą i mlekiem ruszamy dalej i chwilę przed dotarciem do Domu Kultury natykamy się na bardzo ciekawy plac zabaw...
a w bezpośrednim sąsiedztwie, znany już nam z naszego pokoju hotelowego, świetny mural z Arturem Rubinsteinem...
który za sąsiada ma, znany moim równolatkom obrazek, który był ozdobą siatek-marzeń w czasach komuny, bo zawierały dobra różnorakie, nabyte za ciężko zdobyte dolary,  w Peweksie.
Oba obrazy świetnie razem wyglądają... 
A za chwilę nasze oczy cieszy "Zaczarowany ołówek" i bohaterowie tej bajki, którą uwielbiałam w dzieciństwie.
Tak przy okazji przypomniałam sobie, jakim przerażeniem przepełniła moją koleżankę 5-letnia Córka, która w liście do Mikołaja, wiele lat temu, zażyczyła sobie zaczarowanego ołówka, który miał być lekarstwem na jej niekończącą się listę marzeń i "wyjątkowe" skąpstwo Rodzicieli. A do tej pory Mikołaj spełniał wszystkie jej życzenia ;-)

Po obfotografowaniu uroczych postaci ruszyliśmy w kierunku Parku im. H. Sienkiewicza, na spotkanie z kolejnym bajkowym bohaterem. Po drodze przykuła naszą uwagę piękna Cerkiew. Jej urok zewnętrzny był tylko przygrywką, gdyż w środku okazała się być prawdziwym cudeńkiem architektury sakralnej. 


Niestety, akurat odbywało się nabożeństwo, więc po krótkim pobycie wewnątrz ruszyliśmy dalej. I już z oddali nasz wzrok przyciągnął jaśniejący pojazd...
Opis, umieszczony przy zabytkowej ciuchci dokładnie opisuje powody jej powstania i ustawienia w tym miejscu.
 W Parku Sienkiewicza przytulamy się do Plastusia...

 i mijając kolejne ciekawe budowle...
dochodzimy do dawnej Elektrowni Łódzkiej, na terenie której powstało Centrum Naukowe EC1, którego częścią jest Planetarium. Mamy tutaj wykupione bilety na pokaz "Kosmos dla najmłodszych", w trakcie którego poznajemy wiosenne niebo - gwiazdy, konstelacje i inne obiekty, wchodzące w skład naszej galaktyki, odwiedzamy Czarne Dziury i różne planety.



Po pasjonującym pokazie ruszamy dalej uliczkami Łodzi, podziwiając budynki, bardziej lub mnie zaniedbane...




witryny sklepów, gdzie można zobaczyć różne "perełki" ... 

  aż w końcu docieramy do Palmiarni, będącej częścią Ogrodu Botanicznego. 
Po zakupie biletów, ale przed wejściem polecam nie zapomnieć o drobnym zakupie...
Naprawdę warto, ale o tym za chwilę. A w środku feria barw i zapachów...



Różni przedstawiciele fauny i flory... Tutaj właśnie przyda nam się zawartość zakupionej za 1 zł torebki z pokarmem dla żółwi i ryb.















a na końcu wystawa wielkanocna, która w bardzo ciekawy sposób przedstawia tradycje, potrawy i ozdoby związane z tym okresem...


 do tego piękna wystawa zdjęć...
 i informacja na temat planowanych atrakcji w Ogrodzie Botanicznym w roku 2017.
Przed budynkiem Palmiarni przysiadł Wróbelek Ćwirek... 

Niedaleko odnajdujemy wejście do miejsca czarownego i magicznego, które ma cudowną umiejętność cofania nas w czasie i wszyscy stajemy się dziećmi... 
 Kot Filemon i Bonifacy nastrajają nas przed wejściem...

 rekwizyty z filmu "King Sajz" tylko w tym pomagają...


i najpierw zwiedzamy XIX-wieczne wnętrza domu Scheiblera - jednego z największych fabrykantów Łodzi







zwiedzamy wystawy związane z historią kinematografii. Szymona bardzo przyciąga zabytkowy fotoplastikon...

 i świetnie odnajduje się na planie "Latającej maszyny"


Ostatnie piętro to raj - dla mnie i dla Szymona - świetnie czujemy się wśród licznych postaci z bajek mojego dzieciństwa...













Na koniec Szymi życzy sobie zdjęcie z plakatem z jego ulubionego filmu... 
i możemy ruszać dalej. Kierując się w stronę Białej Fabryki i Skansenu Architektury Drewnianej mijamy Galerię Łódzką, przed która na chwilę zatrzymał się Ferdynand Wspaniały...

 Bardzo nam się podoba zadaszenie pobliskiego przystanku tramwajowego...
oraz pomysł, który zapoczątkowała artystka Candy Chang w 2011 roku w Nowym Orleanie. Łódź jest jednym z miast, które na wzór orleańskiej inicjatywy postawiło tablicę Before I die I want to ... (w 2015 r.) i tutaj każdy może zostawić swój wpis, dotyczący tego, co chce zrobić, zanim umrze.
 Przed Skansenem mały przytulas z Trzema Misiami... 
 i znów wkraczamy w świat, którego już nie ma.


 


Świat fabryk i ich właścicieli, prządek, robotników, włókiennictwa...


do domów robotników fabryk, które wyglądają, jakby ich gospodarze na chwilę wyszli. Może po zakupy....

 na stole odłożona przed chwilą robótka szydełkowa...
 w kuchni własnie wygasł ogień....
 a na stole zastawa, która czeka na mieszkańców, powracających z pracy.
 W salonie elegancko, zasobnie.

 a na ścianie piękna makatka, wykonana haftem Richelieu...
W rogu zabawki, książki, które porzuciły dzieci 



a na ścianie korytarza przepiękna wycinanka żydowska - drzewo genealogiczne rodziny Goldbergów
Te kilka domków, w których mieści się również Muzeum Papieru i Druku, pozostawiają w pamięci niezatarte wspomnienia o tych, którzy wiele lat temu poświęcili swój trud i umiejętności dla rozwoju tego miasta, rozwoju przemysłu włókienniczego oraz pomnażania bogactwa swoich pracodawców, nierzadko kosztem swego zdrowia, a nawet życia.
Do centrum wracamy tramwajem, gdyż zrobiliśmy już wiele kilometrów i brakuje nam sił, a żołądki przyrosły do kręgosłupa ;-) Jednak wciąż głodni wrażeń, oglądamy mijane budynki...









Wieczór nadchodzi nieubłaganie, a my, po dniu pełnym wrażeń, zastanawiamy się co czeka nas jutro. Czy kolejne atrakcje będą równie ciekawe, bo to, że w Łodzi JEST co robić, to już świetnie wiemy.
CDN...