niedziela, 30 sierpnia 2015

W pomarańczach i szarościach ...

Koralik TOHO Round 8 w kolorach: Silver-Lined Frosted Gray, Silver-Lined Frosted Hyacinth, Silver Lined Gray, Silver Lined Burnt Orange
Zaczęło się robić w Polsce, przejechało przez Belgię (tam dokupiło się końcówki), dojechało do Francji - tam się skończyło, ale wróciło do kraju, bo końcówki zostały w Belgii i w drodze powrotnej dołączyły do reszty. W Polsce wykończyło się i tak oto powstał naszyjnik International ;-)



Mam nadzieję, że wkrótce wyruszy w podróż do Francji, do Właścicielki :-)
Edit* - wzór rozpisany przez Frydzię :-)

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Zanim...

spiszę swe wspomnienia z kolejnej wyprawy wakacyjnej, która obfitowała w wydarzenia różnorakie, to jako przedwstęp wrzucam zdjęcia i przepis na quiche ("mój", zmodyfikowany i posklejany z przepisów kilku - Dorotki, Dominika, książki Thermomix i książki "Kuchnia francuska").
Quiche, to odmiana tarty, przygotowywany jako wersja wytrawna tejże, która jest zalewana masą jajeczno-śmietanową, z różnymi dodatkami w środku. Spód, to do wyboru ciasto kruche, francuskie lub drożdżowe. Chyba najpopularniejszym quichem jest Quiche Lorraine,  pochodzący z Lotaryngii.
Wracając do przepisu, to ja swoje quiche'e przygotowałam na cieście kruchym (zaczerpnięty z przepisów na Thermomix, konkretnie z przepisu na tort porowy):

Ciasto (porcja na jedną formę o średnicy około 30 cm):
200 g mąki pszennej
100 g masła
100 g twarogu
50 g kwaśnej śmietany 18%
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli.

Składniki wrzucić na stolnicę, szybko posiekać nożem, następnie szybko zagnieść. Wykleić formę ciastem (ja użyłam szklaną i silikonową, nie smarowałam niczym), przykryć papierem do pieczenia, obciążyć suchym grochem, fasolą lub innymi nasionami roślin strączkowych i wstawić do piekarnika nagrzanego do 200 st. Ja piekłam 15 minut, używając nawiew.

Nadzienie:
Quiche I - inspirowany Quichem Lorraine
150 g boczku wędzonego
200 g sera żółtego - ja wymieszałam bursztyn z salami, z powodu braku goudy
500 g  śmietany (ja użyłam 18%, w oryginale używana jest creme fraiche, francuska śmietana, lekko ukwaszona, o zawartości tłuszczu 35 - 40%)
4 jaja
3 szczypty pieprzu
2 szczypty soli
1 szczypta gałki muszkatołowej

Ja boczek i ser posiekałam z pomocą pana T, ale można boczek pokroić, a ser zetrzeć na tarce.  Śmietanę, jaja i przyprawy połączyć razem, mieszając trzepaczką, następnie dodać do masy ser i boczek i wymieszać wszystko razem.
Masę nadzieniową wylać na lekko wystudzony spód, z którego wcześniej zdjęliśmy papier z grochem. Wstawić do piekarnika z temperaturą ok. 190 st na 35 - 40 min, do zrumienienia.
Po wyjęciu quiche chwilkę przestudzić i podawać.
Quiche II - wegetariański
200 g cukinii
100 g dyni
200 g sera żółtego (podobny mix, jak w nadzieniu I)
100 g sera feta
500 g  śmietany (ja użyłam 18%, w oryginale używana jest creme fraiche, francuska śmietana, lekko ukwaszona, o zawartości tłuszczu 35 - 40%)
4 jaja
3 szczypty pieprzu
2 szczypty soli
1 szczypta gałki muszkatołowej

Cukinię pokroić w nieduże ćwierć-plasterki (młodą ze skórką, mocniej dojrzałą najpierw obrać). Dynie pokroić tak samo, jak cukinię, pokruszyć na małe kawałki fetę, dodać utarty ser żółty i zalać masą jajeczno-śmietanową, przygotowaną podobnie, jak w quiche I. Masę nadzieniową wylać na lekko wystudzony spód, z którego wcześniej zdjęliśmy papier z grochem. Wstawić do piekarnika z temperaturą ok. 190 st na 35 - 40 min, do zrumienienia.
Po wyjęciu quiche chwilkę przestudzić i podawać.
Ot i cała filozofia. Gospodynie (lub gospodarze ;-) francuscy dodają do quiche'ów nadzienia różne. Swietnie komponują się tutaj: cebula, por, pieczarki, pomidory suszone, brokuły, łosoś, wędlina różna. Mi, podczas naszej belgijsko-francuskiej wyprawy, quiche'e zasmakowały niesamowicie i wejdą na stałe do naszej domowej kuchni. 

piątek, 7 sierpnia 2015

Żeby nie było, że...

cudze chwalicie, a swego nie znacie. A ja kocham podróże - i te dalekie, i te bliskie. Ostatnio była ta bliska i było pięknie, sielsko i bardzo mazowiecko.
Celem naszego niekompletnego (bo tylko we czworo) rodzinnego wypadu była rzeka Liwiec i spływ kajakiem. Nie obyło się bez odwiedzin w sławnej na całą okolicę lodziarni Państwa Kwiatek w Jadowie.  
Historia jej istnienia, bardzo ciekawa, spisana jest i publicznie ogłoszona, a lody smakują wyśmienicie. Ja pamiętam ich smak z dzieciństwa, lat 80-tych poprzedniego stulecia - wtedy smakowały równie wybornie.
Nasz spływ zaczynamy od wsi Wyszków, w planach zakończenie w Węgrowie. Sprzęt wypożyczamy w firmie Przystań Liwiec. Jej właściciel - pan Grzegorz - jest nad wyraz kompetentną osobą, z pełnym wachlarzem informacji o rzece, możliwych trudnościach, atrakcjach itp. Jest przy tym przemiłym człowiekiem, więc niechybnie jeszcze nie raz do Niego wrócimy :-) Szymi w pełnym rynsztunku, trochę przejęty, bo to Jego pierwszy spływ.

Ruszamy dosyć późno, bo dopiero około 14.00. Rzeka wije się niespiesznie. Na początku szlaku musimy tylko przepłynąć delikatne spiętrzenie wody pod mostkiem - w tym miejscu stał i pracował kiedyś młyn
Dalej możemy się już rozkoszować widokami. Pogoda zmienna, raz słonecznie, raz pochmurnie, ale nie pada. Rzeka ma ponoć głębokość do 1,80 na tym odcinku. 

W wielu miejscach widać działalność bobów, które dzięki objęciu ochroną, rozmnożyły się tutaj w zastraszających ilościach i czynią duże szkody w drzewostanie. 
Znajdujemy chwilkę na mały popas. I nie tylko my. 

No i oczywiście dzielimy się pracą sprawiedliwie :-)
Widoki różnorodne, mam nawet trochę tych obscenicznych ;-) 
Ale poza tym jest hmyyyyyyy - trwaj chwilo, trwaj .....


Do zamku w Liwie dopływamy po ponad 3 godzinach od startu. Zatrzymujemy się, początkowo z postanowieniem, że na chwilę, jednak okazuje się, że Szymi, mocząc stale łapy w wodzie, zmarzł, wiatr wieje straszliwy, a nam zaczynają odpadać ręce ze zmęczenia. Dlatego tutaj postanawiamy zakończyć nasz spływ.
Chcemy zwiedzić zamek, w którym znajdują się bogate zbiory broni białej. Niestety, okazuje się, że w tygodniu muzeum otwarte jest do godziny 17.00, a my docieramy tutaj koło 17.30. Oglądamy obiekt z zewnątrz i postanawiamy kiedyś tu wrócić.
Wokół zamku trwają prace porządkowe, które mają na celu usunięcie wielkich topoli, spróchniałych od środka - zapewne stanowiły zagrożenie i 4 sztuki zostały ścięte.  
Nad rzeką, u stóp zamku znajduje się miejsce na rozpalenie ogniska, my jednak decydujemy się na obiad w bardziej cywilizowanych warunkach, więc ruszamy z Panem Grzegorzem samochodem do Węgrowa.
Trasa z Wyszkowa do Zamku w Liwie to około 15 km. Zrzut z mapy pochodzi z aplikacji na telefon, a włączyłam ją 40 minut od startu (przyjaciel Skleroza ;-) Przepłynięcie tego dystansu zajęło nam około 3,5 godziny porządnego wiosłowania, bo dużą część wijącej się meandrami rzeczki przepłynęliśmy pod wiatr, i to silny.
Polecam ten szlak wszystkim, którzy chcą spróbować swoich sił w kajakarstwie turystycznym - rzeka Liwiec na tym odcinku nie jest bardzo wymagająca, widoki przyjemne dla oka, wiele miejsc do plażowania i odpoczynku. Myślę, że to bardzo atrakcyjny sposób na rodzinne pobycie razem :-)
Tak zapisał się on we wspomnieniach Szymona
Te czerwone z różkami, to Gabrysia i Tata. Ja to oczywiście ta wielka pomarańczowa, a Szymi ten mniejszy pomarańczowy. Ciekawe co na ten rysunek powiedziałby psycholog ;-)

czwartek, 6 sierpnia 2015

Baktus nr 1 ...

Ufarbowałam wełnę, uprzędłam, wykorzystałam i w ten sposób powstał mój pierwszy Baktus. Wełna Wensleydale, zużycie 203 m, 130 g - wykorzystana do ostatniego włoska :-)
Wzór zdecydowanie filmowy, bo robi się łatwo, szybko i bardzo przyjemnie. Ja dzięki niemu zaliczyłam do końca I sezon "House of Cards" :-)

Bardzo dziękuję dzielnej modelce, która nie bacząc na 34 stopniowy upał, przywdziała szalik i prezentowała godnie mój udzierg :-)
Mam nadzieję, że Baktus będzie mnie grzał w zimie, przypominając te upalne, letnie dni :-) No i z ogromną radością udziergam kolejny.

środa, 5 sierpnia 2015

Sri Lanka - dzień dziewiąty ...

jest ostatnim dniem naszej podróży po Sri Lance. 
Co by nam nie było smutno słonko skryło się za chmurami, a my chłoniemy cudne widoki - ocean, palmy, kolorowo i gwarnie.
W drodze do Galle podziwiamy zdolności ekwilibrystyczne tutejszych rybaków ;-) Łapanie równowagi na takich "krzesełkach" jest nie lada wyczynem, a do tego jeszcze wysiedzieć na nich kilka godzin wydaje się nierealne.
Miasto, położone nad Oceanem Indyjskim, w czasach kolonizacyjnych zamieszkałe było przez Holendrów i to oni nadali mu obronny charakter. W dużej, starszej części miasta, wcinającej się w morze można podziwiać rozległe pozostałości umocnień i fortu. 
Trudno nam jest sobie wyobrazić, jak ogromne zniszczenia spowodowało tu tsunami w 2004r. Główna fala przeszła ponoć centralnie przez rondo, leżące u stóp fortu, niszcząc nową część miasta i pozostawiając starą nietkniętą.




Ludzie niespiesznie snują się po okolicy i tylko grupa dziewcząt w wieku szkolnym zajęta jest konkretnymi działaniami.

Ruszamy w miasto. Zachwycają nas wąskie uliczki, małe domki, przycupnięte wzdłuż głównych arterii.

  

Nawet kościół jest trochę jakby z krainy liliputów. 

Tutaj również, podobnie jak na całej wyspie, tuk tuki są najpopularniejszymi środkami transportu.
Jest sobota, więc spotykamy całe mnóstwo Młodych Par, robiących sobie zdjęcia w plenerze. Dwie nawet udaje nam się uchwycić na zdjęciach. Jak widać, moda ślubna jest tutaj nieco odmienna od naszej - europejskiej. Panny Młode są mocno umalowane, a ich kolorowe stroje i bogata, wymyślna biżuteria przykuwają uwagę.
Na nas jednak już pora, bo jeszcze długa droga na lotnisko przed nami. Ruszamy do Colombo i tam rozstajemy się z naszym przewodnikiem, Limahlem. Z żalem rozstajemy się z tą malowniczą i bardzo różnorodną krajobrazowo i kulturowo wyspą. Przyjęła nas i ugościła, prezentując swe przyjazne oblicze. Ludzie zachwycili nas swoją gościnnością, podejściem do innych. Z prawdziwą przyjemnością wrócimy tu raz jeszcze.
Na do widzenia szum oceanu...