wtorek, 31 marca 2015

Królik ...

do Sówek przyszedł :-)
Byłam na spotkaniu robótkowym, zorganizowanym przez zdolną Panią Agatę z zaprzyjaźnionej szkoły i tam nauczyłyśmy się wykonywania 4 wzorów koszyczków origami i kury-podstawki na serwetki.
No i nie mogłam się opanować, co by nowo poznanej umiejętności nie wykorzystać. Powstały 22 koszyczki wg najprostszego wzoru, wypełniłam je słomianymi wiórkami, do tego jajeczka czekoladowe, mała etykietka i niespodzianka dla moich Sówek gotowa. 



Mi się podoba, a Wam ?

poniedziałek, 30 marca 2015

Muszę ...

się z Wami podzielić moją ostatnią fascynacją. Tym razem nie będzie to ani robótkowanie, ani podróżowanie, tudzież moje cudowne dziecko ;-)
Tym razem będzie to metoda pracy z dziećmi, którą odkryła przede mną instruktorka Klanzy - Ela Furmańska. Warsztaty przez Nią prowadzone dotyczyły kinezjologicznego systemu kształcenia i terapii Pani Doroty Dziamskiej. 
System ten zwany jest Edukacją przez ruch. Ja brałam udział w części, na której Ela przedstawiała praktyczne wykorzystanie tej techniki i przykłady prac na czas wiosna - lato. Zajęcia były bardzo intensywne, ale satysfakcjonujące, mimo ogromnego zmęczenia. Ela jest kopalnią pomysłów, bardzo ciepłą i miłą osobą, pomaga, inspiruje, zachęca do eksperymentowania. Uczy, ale jest również otwarta na pomysły i doświadczenia kursantów. Od razu chciałabym zaznaczyć, że z wyżej wspomnianymi osobami i instytucjami nie łączą mnie żadne zależności zawodowo-finansowe, ani prywatne. Ot, bywam na kursach w Klanzie, które bardzo lubię, no i zdarzyło mi się dwa razy pracować dla nich, jako wolontariusz.
Co do metody pracy, to pokrótce i laickim językiem polega ona na tworzeniu pracy plastycznej w rytm muzyki, w ruchu,  a główne działalności, to praca z pastelami olejnymi, darcie, gniecenie papieru, jednoczesna  lub na zmianę praca obiema rękami.
Oczywiście natychmiast wypróbowałam te działania i w swojej, I klasie, jak również na zajęciach plastycznych w klasach 4-6. Wszędzie reakcja była podobna - najpierw zdziwienie, potem wesołość, a na koniec pełne zaangażowanie, jęzory na brodzie, zaangażowanie i radość, a na koniec takie efekty:







Nie wszystkie prace mam już sfotografowane, ale wszystkie zachwycają, a dzieciaki mają ogromną radochę w czasie ich tworzenia. Część była tworzona indywidualnie, część grupowo, ale zawsze był to proces iście wiosenny - kolorowy i radosny :-)
Jeśli będziecie mieli okazję zetknąć się z tą metodą pracy lub uczestniczyć w szkoleniu, to polecam - przyda się i nauczycielom i rodzicom, gdyż jest to również okazja do zabawy w mniejszym, rodzinnym gronie :-)

niedziela, 29 marca 2015

Wtręt...

bo spisywanie wspomnień ze Sri Lanki troszkę się przedłuża, a nie chcę, żeby wyszło, że nic nie robię.
Ostatnio udało mi się ukończyć otulacz zrobiony wg wzoru Hani Maciejewskiej, nazwany "All Along". Wykorzystałam do jego wykonania piękną włóczkę, pofarbowaną i uprzędzioną przez Kasię - Motyla.

 Modelka ma - Córka własna - chyba zachwycona moim udziergiem ;-)



Wzór Hani świetnie rozpisany, robiło się go bardzo dobrze. Mam jeszcze kilka w swych zasobach - teraz chyba zabiorę się za Mr. Smith'a - męski otulacz warkoczowy w pięknych szarościach - wełenki już czekają.

niedziela, 1 marca 2015

Sri Lanka - dzień czwarty ...

Kolejny dzień naszego pobytu na Sri Lance zapamiętam długo, gdyż tego dnia mamy okazję zobaczyć i zdobyć Sigirija rock, zwane Lwią Skałą - miejsce piękne, magiczne, z niesamowitą aurą. Jest to miejsce, w którym książe Kasjapa (V w.) oddawał się swoim ulubionym zajęciom, czyli obcowaniu z kobietami - różnych ras i narodowości. Spryciarz, na szczycie góry kazał wybudować dla siebie zespół pałacowo-basenowy, z którego podglądał przedstawicielki płci pięknej, znajdujące się w kompleksie łazienek, basenów i fontann, który mieścił się u podnóża góry.
Miejsce wygląda bajecznie - dookoła zielono, energetycznie, a pośrodku tego buszu wyrasta góra z płaskowyżem na szczycie. Kolor góry - ceglasty, stąd odcina się ona od zieleni roślinności.
My mamy niebywałą przyjemność zwiedzać Sigirija rock ze świetnym przewodnikiem, który ciekawie opowiada o tym miejscu, mówi zrozumiałą angielszczyzną, jest przemiły i robi świetne zdjęcia. Uprzedza nas na samym początku zwiedzania, że po drodze napotkamy wielu tubylców, zajmujących się "zawodowo" i odpłatnie pomocą turystom w wejściu na górę - pomoc ta polega na podtrzymywaniu łokcia, ciągnięciu za ręce pod górę, ewentualnie, przy bardziej opornych jednostkach, na pchaniu za pupę ;-) Tak więc my idziemy dziarskim krokiem, co by nie wyglądało, że takiej pomocy potrzebujemy.



Najpierw spacerujemy wśród ruin basenów i łaźni dolnych z fontannami, ponoć wciąż działającymi w okresie deszczowym. 

Potem kierujemy się w stronę schodów wykutych w skale i dochodzimy do chodników w postaci balkonów, a nimi dostajemy się do, zainstalowanych współcześnie, metalowych klatek ze schodami, po których wchodzi się do niedużych jaskiń - tam można podziwiać malowidła, przedstawiające roznegliżowane przedstawicielki płci pięknej, stworzone za czasów Kasjapa - malowidła wciąż zachwycają żywością barw i kunsztem malarza.


Kolejnymi balkonami dochodzi się do niedużego placyku, z którego wejściem lwa zaczyna się wspinaczkę metalowymi schodami na szczyt góry. 

Stamtąd roztacza się piękny widok, można też popodziwiać perełki myśli architektonicznej - np. tron ze specjalnym systemem klimatyzacyjnym; basen, w którym występowały tancerki.








Na samym szczycie jest jeszcze pozostałość schodków, na które koniecznie trzeba wejść, żeby zdobyć najwyższy szczyt Sigirija rock ;-)  My dodatkowo wykonujemy serię spektakularnych zeskoków, uwiecznionych na zdjęciach przez naszego przewodnika.
Zejście ze skały nie jest jakoś szczególnie uciążliwe, mimo, że na trasie spotykamy coraz więcej ludzi. U stóp lwa poznajemy bardzo miłych mnichów, którzy pozwalają nam się sfotografować. W tłumie turystów można spotkać różne ciekawe osoby. 


Mamy również okazję poobserwować Srilanczyków zajmujących się pracami porządkowymi i renowacyjnymi w rejonie Sigirija rock.

Żal nam rozstawać się z tym miejscem, ale czas gna, a na nas czekają kolejne atrakcje.
Pierwsza to manufaktura wytwarzająca piękne batiki - najpierw oglądamy cały proces twórczy,




a potem dostajemy oczopląsu w sklepie.


Pani przewodnik ubiera Gabrysię w piękne sari i moja Córka zmienia się w hinduską piękność.
Zakupy trwają długo, ale efekt końcowy zadowala obie strony :-)
Nasz przewodnik wiezie nas w dalszą trasę, aż dojeżdżamy do Dambuli. To miasto jest geograficznym środkiem Sri Lanki, jednak rzesze turystów przyciąga Świątynia Rangiri, zwana Złotą Świątynią - wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego UNESCO.
Najpierw wprawia nas w zadziwienie zupełnie współczesny budynek - muzeum buddyjskie z wejściem w paszczy smoka, ozdobione szaleńczo kolorowo, a za nim złota, wielka figura Buddy. Jednak tutaj kupujemy tylko bilety, a miejsce docelowe znajduje się wyżej, nad miastem.

To co nas spotyka na górze budzi w nas zgoła odmienne wrażenia - cztery sale świątynne, umieszczone w jaskini mają swój klimat, zmuszają do wyciszenia i skłaniają do zadumy. 


Znajdują się w nich liczne malunki oraz posągi Buddy w różnych pozach. 


W jednej ze świątyń znajduje się również nieduża stupa. 
Spacer na bosaka po chłodnych wnętrzach przynosi ulgę, a miejsce nastraja nostalgicznie. Po tym spacerze jesteśmy wyciszeni, ale wciąż spragnieni nowych doznań i doświadczeń. Ruszamy więc dalej.
Po drodze spotykamy całe rzesze dzieci wracających ze szkoły i mamy okazję zobaczyć jak wyglądają tutaj uczniowie - białe i biało-granatowe stroje, krawaty w różnych kolorach, uzależnione od klasy do której chodzi dany uczeń. Dziewczynki noszą ciężkie białe adidasy na grubych podeszwach, chłopcy ciemne skarpety i ciemne pantofle. 
Nasz kierowca, czując nasze nastroje i chęć zobaczenia czegoś jeszcze, wiezie nas w kolejne miejsce, tak charakterystyczne dla Sri Lanki, tj. plantację ziół i roślin leczniczych, wykorzystywanych w medycynie ajurwedyjskiej. Miejsce pełne zieleni, cudnych roślin, różnorodnych zapachów, smaków i właściwości. 




Chłoniemy wszystko - całą wiedzę tajemną, a na koniec oddajemy się przyjemności masażu, ponoć jedynego tego prawdziwego ajurwedyjskiego, a nie głaskania, jakie proponują inne miejsca ;-) Na koniec odwiedzamy miejscowy sklepik, zostawiając tam niemało lokalnej waluty.
Dzień dobiega końca, a my lądujemy w cudnym hoteliku w Kandy, dawnej stolicy Sri Lanki. Widok z pokoju hotelowego jest piękny - widać jezioro w dole i kolonialną zabudowę - ślady niezbyt odległej czasowo bytności Brytyjczyków na tych terenach. 
Odpoczywamy chwilkę i ruszamy w miasto, aby poczuć z bliska rytm życia dużego miasta, obejrzeć ludzi, sklepy i znajdujące się tam towary. Mamy okazję zrobić zakupy na miejscowym bazarku, takim nie dla turystów, tylko dla tubylców. No i mamy konfrontację cenową pomiędzy towarami dla turystów i dla mieszkańców - hm, nasze wcześniejsze zakupy wydają nam się nieco przereklamowane ;-)