wtorek, 1 kwietnia 2014

Mam szczęście...

bo robię to, co lubię. A praca ta daje radochę, popycha do przodu, inspiruje, a i Szymi na tym korzysta, że Matka zawodowo z lekka zakręcona.
Dziś stanęło na tym, że pora farby do malowania łapkami ugotować. Tak więc uważyłam w garze mydliny z innymi dodatkami kuchennymi, rozlałam do 7 słoiczków, bo 7 barwników miałam i tyleż kolorów powstało.
 
No i Szymi poszedł na pierwszy, doświadczalny ogień - radochę miał po pachy utytłane, choć na początku podszedł do tematu z pewną nieśmiałością i wahaniem. Bo jak to tak ? Można się umazać, bezkranie, za przyzwoleniem Rodzicelki ? Niebywałe ;-)
Pierwsze kreski były nieśmiałe, delikatne...
Ale już po chwili wena twórcza i młodzieńczy entuzjazm wzięły górę...
i proces twórczy postępował aż do wykończenia farbek...

A i Siostrunia z boczku se stemplowała nieśmiało ;-)

A ja jeszcze musiałam przygotowa jakąś kartkę poglądową dla moich 4-klasistów, bo jutro będę ich quillingiem męczyć.  I tak mi oto wyszła improwizacja radosna na temat ;-)


Przyznam się szczerze, że bardzo mi się to zawijanie spodobało - chyba jeszcze się kiedyś pobawię :-)