bo foremki zdobyte, niczym skarb największy z poświęceniem Siostry (Paulinko - całus) i zaangażowaniem ludu zaolziańskiego (za co ukłon składam głęboki i Pani Martinie i Panu Radimowi).
Tak więc udało się i takie cudeńka polegują w mej szufladzie, a czasami na stole kuchennym.
Rzecz działa się w piątek (zaczynem ciastowym rozpoczęta w czwartek) i takie oto pachnące świętami i ciepełkiem domowym cudeńka leżą i czekają na tą w zielonej sukience, co to ma przyjść ośnieżona rankiem 24 grudnia.
Jako, że ciasto pięknie się wyciskało, to spróbowałam czy równie dobrze się wykrawa sowimi i psimi foremkami - wyszły cudnie.
Dla tych, co nie dowierzają, że potrafię coś sknocić (takie czasami kalumnie mnie dopadały bezpodstawnie), mała porcyjka takich mocno wypieczonych, nad którymi kiwam głową - wywalić toto, czy jeszcze jakoś ratować przecierkami w bieli i na karteczki świąteczne zużyć ?
Kolejne zamierzam już mniej dopiekać i wzbogacić o otworki na złoty sznureczek, co by pięknie prezentowały się na drzewku świątecznym. Ale zabawa, tak czy siak, była przednia i zaraz gnam do kuchni zagniatać kolejną porcję ciasta :-)