poniedziałek, 31 grudnia 2012

Mam dylematy...

i rozterki. Czytam dużo i jeśli jakaś książka mi się nie podoba, to po prostu porzucam ją niedokończoną i już. Książka, która wzbudziła we mnie bardzo mieszane uczucia, to "Matecznik" Agnieszki Grzelak. 
Na okładce można przeczytać, że książka ta, to "Dziennik zapracowanej kobiety, żony i matki czterech córek, nie musi być horrorem czy kryminałem... Matecznik to dziennik bohaterki Kamili, w której losach można się rozsmakować, jak we własnej codzienności. Autorka puszcza do nas oko, żebyśmy mogli z boku spojrzeć na swoje życie, w którym obok dni pełnych uśmiechu są też te gorsze, smutniejsze. Podkreśla, że jesteśmy ogromnie podobni do siebie w tej  "walce codziennej", od świąt do świąt, od wiosny do wiosny, w pragnieniu  zatrzymania czasu, żeby wczorajszą złość zamienić na uśmiech!"*

Autorkę znam osobiście i tym bardziej trudno mi odnieść się do Jej książki chłodno i z dystansem.
Lektura pochłonęła mnie na początku całkowicie. Ja, jako mama czwórki dzieci, rozumiałam tak wiele z uczuć towarzyszących Kamili Wrzos. Jednak z czasem jej ciągłe frustracje, depresje, niezadowolenie czy wręcz gotująca się wściekłość zaczęły mnie przygniatać i zniesmaczać. Do tego irytująca postać Męża - pojawiającego się, jak królik z kapelusza, wiecznie zajętego i zapracowanego (głównie w domu przy komputerze, ale nieobecnego na tyle, że gdy autorka o nim wspomina, to dopiero sobie uświadamiam, że jest na wyciągnięcie ręki, a jednak to bohaterka wciąż jest jedynym adresatem komunikatów o potrzebach dzieci).
Już miałam odłożyć lekturę, gdy dotarło do mnie, że we mnie też podobne uczucia są, choć wstydzę się ich sama przed sobą, bo w końcu moje dzieci, to moje życie i miłość mimo wszystko i ponad wszystko. 
Doszłam jednak do wniosku, że uczucia te, jako negatywne spycham w nieświadomość i dopiero w trakcie lektury z całą wyrazistością we mnie uderzyły. Muszę nadmienić, że moje starsze dzieci były w okresie wczesnego dzieciństwa dosyć grzeczne i niekłopotliwe (nawet Bliźniaki) i dopiero najmłodsza latorośl daje mi porządnie w d**ę - to przy Szymku przekonałam się, że są dzieci, które uwielbiają grzebać w szafkach kuchennych, łazić swoimi drogami, trwać w oślim uporze, a swoje niezadowolenie ogłaszać wszem i wobec głośnym krzykiem - rzucanie się na ziemię mamy jeszcze przed sobą ;-) 
Mam oczywiście świadomość, że sama ja i moje postępowanie Mamusi w wieku późnym spowodowało, że dziecko me cudne do łatwych i ułożonych nie należy, jednak wciąż starałam się okazywać tylko radość i szczęście z faktu posiadania tak cudnej gromadki.
Dopiero "Matecznik" uświadomił mi tą "brzydką" stronę mojego macierzyństwa i sama nie wiem - cieszyć się, że ją mam, a mimo wszystko nie pomordowałam towarzystwa, czy jednak wstydzić się i nie przyznawać do tych zapędów ?
A jak jest z Wami, drogie Mamusie ? Może któraś z Was czytała tą książkę i ma swoje spostrzeżenia ? A może i bez tej lektury macie podobne rozterki, jak ja ?

* - zdjęcie okładki i cytat ze strony Wydawnictwa "W drodze"

27 komentarzy:

  1. Moje wszystkie dzieci są już w zasadzie duże ( najmłodszy ma 17 lat )... wychowałam 5 dzieci w tym jedno niepełnosprawne.
    Sylwko, oczywiście, że miałam "różne momenty", po latach też niekiedy się zastanawiam jak to się stało, że nie "pomordowałam towarzystwa" ... oj podnosiły mi nieraz ciśnienie. Ale ja uważam, że to normalne ... w wychowaniu ( szczególnie większej ilości ) dzieci, bywają różne momenty, a my matki jesteśmy tylko ludźmi...
    Teraz gdy przyglądam się wychowywaniu moich wnuków, jak to one podnoszą ciśnienie rodziców... to tym bardziej jestem z siebie dumna, że dałam radę.
    I to nie zmienia faktu, że kocham swoje dzieci.
    Książki nie czytałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, jesteśmy ludźmi i powinniśmy sobie dawać prawo do popełniania błędów, posiadania emocji, tylko czasami tak trudno zaakceptować te uczucia, które nie przystają do pewnych ról - może to kreacja obecnego świata - bycie naj w każdej dziedzinie, zadowoloną, pachnącą, wypoczętą, elokwentną, do tego spełniającą się zawodowo z gromadką udanych, zdrowych i wykształconych dzieci. I stąd pewnie tak trudno, nawet takim osobom, jak ja, które znają swoje słabości i niedociągnięcia, dać sobie prawo do uczuć niepopularnych, takich bez zbiorowego hura-optymizmu.

      Usuń
  2. Nie wiem czy zajrzę do tej książki,chodz bardzo lubię czytać.....doświadczenia jakie wynoszę z wychowania moich czterech córek...są tak różne jak różne są momenty w naszym życiu ,tym bardziej że od 7 lat wychowuje je całkiem sama i mieszkam z nimi sama bez poparcia i współpracy z osoba drugą i wiem jedno że to orka na ugorze ..dosłownie...a że jeszcze nie"pomordowałam towarzystwa"to zasługo mojego instynktu macierzyńskiego,miłosci i sensu dla którego je urodziłam .........
    Pozdrawiam i będę sie wczytywać w dalsze komentarze..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że warto zajrzeć, bo gdzieś w trakcie czytania można dojść do wniosku, że wiele z nas ma podobne uczucia względem swoich pociech - i te ze wsparciem (często pozornym, bo ilość oczekiwań przerasta siłę wsparcia) i te samotne. Dla mnie najcięższe było przyznanie się przed samą sobą, że Kamila Wrzos drzemie we mnie, nawet nie drzemie, a często wręcz szaleje, a ja nie chcę jej zauważyć i zaakceptować. Pozdrawiam i ściskam Cię mocno dzielna Kobieto :-)

      Usuń
  3. Właśnie to chciałam przedstawić w książce - że można mieć różne uczucia w stosunku do bliskich, ale uczucia to nie MIŁOŚĆ. I choć czasem czujemy się z nimi paskudnie i spychamy je w podświadomość, to tak naprawdę nie świadczą o tym, że jesteśmy złymi matkami. A jest wiele młodych mam, dopiero zaczynających macierzyńską karierę, które bardzo się obwiniają za to co czują. I okazuje się, że "Matecznik" przynosi im pewną ulgę: "Uff, to nie tylko ja tak reaguję" Ciekawe, że ja sama, kiedy dzieci podrosły, jestem już znacznie spokojniejsza i bardziej zrównoważona i na obecnym etapie mojego macierzyństwa taki "Matecznik" po prostu by nie powstał.I też czasami się zastanawiam, dlaczego ta Kamila Wrzos tak się ciska :)
    I jeszcze jedno: akceptacja własnych negatywnych uczuć pozwala nam akceptować te uczucia u dzieci i pomagać im wyrażać je w sposób cywilizowany. Pozdrawiam serdecznie
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko - miło mi, że do mnie zajrzałaś i skomentowałaś mój wpis :-) Lektura Twojej książki niosła ze sobą zaskoczenie za zaskoczeniem - najpierw uczucia Kamili bawiły mnie, coś tam widziałam podobnego do swojej postawy. Dalej zaczęły budzić we mnie zadziwienie i rozdrażnienie, bo w sumie to po co Jej te wszystkie języki, nauka gry na pianinie i inne kocopoły, skoro nie wyrabia się z codziennym życiem i nagle (a już miałam ochotę odłożyć książkę)dotarło do mnie, że żyję podobnie - wychowuję dzieci, prowadzę dom, pracuję w szkole, prowadzę zajęcia w dwóch domach kultury, robótkuję, marzę o powrocie do śpiewu w chórze, o nauce tkania i robienia gobelinów, o spotkaniach robótkowych z koleżankami, chciałabym pochodzić na Zumbę - lista nie ma końca ;-) Tak więc ta drażniąca mnie postawa bohaterki jest również moją postawą.
      I tu nadeszło największe zaskoczenie - odkrycie jak wiele z Kamili jest we mnie (dziękuję za opis bałaganu i niemożności poradzenia sobie z nim - ja od Świąt porządkuję poddasze i strych i nie widać mnie wciąż zza roboty ;-). Od tego momentu zaczęłam patrzeć inaczej na siebie, oswajam swoje uczucia, szczególnie względem najmłodszego Szymka (wczoraj nawet udało mi się zostawić go z moim Tatą i spędziliśmy cudne popołudnie ze starszymi dziećmi, co by i one nadal wiedziały, że mają rodziców). Tak więc dziękuję za książkę, za Kamilę, jej ciskanie się i odkrycie jej świata, który jest światem wielu matek :-)
      Pozdrawiam :-) Duży cmok noworoczny !

      Usuń
    2. Ach, i jeszcze na marginesie - na sądziłam, że taki wulkan w Tobie drzemie. To żeś mnie zaskoczyła - taka spokojna istota, wydawało by się ;-)

      Usuń
    3. Dokładnie wulkan! Czyli z wierzchu niewzruszana skała, a w środku się kłębi - bardzo charakterystyczne dla kogoś, kto przez większość życia był grzeczną dziewczynką. To dlatego we wnętrzu taki kocioł uczuć. Czasami sobie wzdycham, że cholerycy mają lepiej :) Gratuluję czasu ze starszymi dzieciakami, wbrew pozorom w miarę jak dorastają, wcale nie zmniejsza się ich potrzeba uwagi rodziców. Czasem mam wrażenie, że się zwiększa (te niekończące się rozmowy z córeczkami:)
      Pozdrawiam już w nowym roku.

      Usuń
    4. No, najwyższa pora przestać być grzeczna dziewczynką i dać upust swym uczuciom ;-)
      Postanowiliśmy, że będziemy takie wyjścia organizować raz na dwa miesiące, bo odkąd Szymi jest na świecie, to tak naprawdę nie wychodziliśmy tylko że starszymi. A tak, jak słusznie zauważyłaś, oni też nas wciąż potrzebują, wciąż mają potrzebę pogadania, a przy Młodym ciężko się przebić ;-)

      Usuń
  4. No, kochana, uszy do góry! Czy ta pani spoglądająca z okładki książki wygląda na matkę czwórki dzieci? Moim zdaniem raczej nie. Książkę odłóż, czytanie ma przynieść odprężenie, a nie frustrację.Nikt nie nakazuje Ci bycia idealną matką, z ogromnymi, niewyczerpalnymi pokładami sił i cierpliwości. Masz za to wiele atutów i talentów. Kochasz swoje dzieci miłością mądrą. A w życiu-jak w programie TV-nikt nie lubi "perfekcyjnej pani domu", która tak na prawdę,nie do końca okazała się taka perfekcyjna... pozdrawiam ulach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uleńko - książkę odłożyłam, bo już ją skończyłam. Frustracja była jednym z uczuć, bo najpierw wkurzała mnie bohaterka z tą jej wewnętrzną wściekłością, a potem ubodło mnie odkrycie Jej w sobie - o kruka, to i ze mnie taka harpia i potwór ;-) Dzieci kocham i staram się wychowywać mądrze (choć z Młodym nie jest już tak różowo, ale cóż, stałam się pedagogiem, a ponoć dzieci pedagogów i wojskowych są najgorsze, więc u mnie kumulacja, bo jestem córką wojskowego, więc czegóż oczekiwać od Szymcia ;-) Dzięki za wsparcie i ściskam z okazji Sylwestra - u Was pewnie będzie wesoło w tym centrum stolycy :-)

      Usuń
    2. A ta pani na okładce ładnie wystylizowana, nie ;-) kurka, tak wyglądać, to by było urocze :-)

      Usuń
    3. U nas, na Starówce, jest wesoło nie tylko z powodu Sylwestra, ale cały rok. Byłaś, widziałaś, więc wiesz. Nawet dziwiłam się, jak udało Ci się zrobić zdjęcia i nie obfotocić przy okazji tego tłumu spacerowiczów. Skończy się jarmark bożonarodzeniowy na Rynku, za chwile będzie wielkanocny. Potem uruchomią fontanny na Podzamczu. Będą Wianki i inne imprezy.I tak do jesieni. I tylko szkoda, że nieustannie trwa walka o każde miejsce parkingowe, a my mamy coraz bardziej poobijany samochód. ulach

      Usuń
    4. No tak - życie w takim miejscu ma swoje minusy i uciążenia dla mieszkańców, ale za to jaki koloryt. No i wszędzie blisko :-)

      Usuń
  5. Sylwuś, ornitolog też ma głos? ;)
    Nie skupiaj się na złych uczuciach. Każdy je ma. Przecież w ogólnym rozrachunku kochasz swoje dzieci, jak nikt nigdy na świecie kochał ich nie będzie.
    Uściskaj Szymusia ode mnie, bo uśmiech ma zabójczy, wynagradzający wszystko! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ba, ornitolog przede wszystkim :-) Nie, nie skupiam się, absolutnie się nie skupiam, ino próbuję je jakoś w sobie poukładać i dać sobie prawo do czucia tego, co czuję, bez obwiniania i poczucia, że nie powinnam tego czuć.
      Szymka uściskałam, jak się obudził z popołudniowej drzemki i mnie miętosił - nauczył się mówić "kocham Cię", co w jego wydaniu brzmi "komcie" ;-)

      Usuń
    2. Ta, ten to najlepiej wie, jak się wkupić w łaski mamusine i ułagodzić tego potworka, co to się czasami w niej budzi ;-)

      Usuń
    3. Sylwio, wiesz co sobie teraz pomyślałam? Mamy, które mają własne pasje, raczej nie staną się toksycznymi matkami. Bo takie, które całe życie poświęcają tylko i wyłącznie dzieciom (a kto im każe, kurka wodna?), to potem nawet gdy dzieci są dorosłe, dalej nie mogą się od tych dzieci odkleić, wtrącają we wszystko i psują małżeństwa. No to przynajmniej to Ci nie grozi, bo masz własne życie. Prawda?
      Dobra, już sobie idę, bo zaczynam filozofować. ;)

      Do Siego Roku! :D

      Usuń
    4. Ależ Kochana, nawet nie wiesz jak bardzo bliskie mi jest to Twoje filozofowanie - to samo twierdzę. I wciąż powtarzam, że ja syndromu opuszczonego gniazda mieć na pewno nie będę :-)Ilość, rzeczy które chcę jeszcze w życiu zrobić, wciąż rośnie, więc jak już sobie młódź pójdzie w świat, to dopiero zacznę szaleć. A mam na mentalne wyciągnięcie ręki jedną taką Mamusię, której życie kręciło się wokół Synalka i wiem, jak to się może skończyć ;-)

      Usuń
    5. No to się cieszę, że się rozumiemy. :)))
      A tak a`propos Twojej kariery nie zauważyłaś, że to samo tyczy nauczycieli? Ci, którzy nie mają innych pasji poza pracą są nie do wytrzymania. :X

      Usuń
    6. No i znów zgoda nam zapanowała ;-)

      Usuń
    7. Książki nie czytałam, przeczytałam za to ten wpis i "łyknęłam" wszystkie komentarze. Nie wiem, czy z dwójką raczej małych dzieci jestem już ptakiem, czy jeszcze ornitologiem, ale jedno jest pewne - uczucia przeróżne mną szastają i czasami chyba tylko wieczory z czółenkami ratują mnie przed niewątpliwym wariatkowem. Każdy z powyższych komentarzy jest mi bliski.

      Usuń
    8. Ba, czółenka nie jednemu żywot uratowały ;-)

      Usuń
  6. Ja wszystkie uczucia okazywałam i wszystko odczułam w związku z wychowywaniem swojej trójki. I mogę sobie robić wyrzut o to czy tamto jak mnie najdzie, lecz uważam, że swej roli nie zmarnowałam i jetem szczęśliwą mamą.
    Życzę Ci wsłuchania się we własne gniazdko, uczucia, metody i kochanie jak sobie chcesz tych skarbów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wsłuchuję się, wsłuchuję, tylko, kurka, różne melodie słyszę ;-)

      Usuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :-)