poniedziałek, 18 lipca 2011

Śladami Szwejka i koralików...

Obiecywałam jakiś czas temu sprawozdanie z wyjazdu do Pragi. Wyjazd miał miejsce 3 tygodnie temu i było oczywiście cudnie.
Mieszkaliśmy nad samą Wełtawą, a z okna mieliśmy piękny widok na rzekę i na statki po niej przepływające. W oddali widać było Wyszehrad i Petrin, a do Mostu Karola i Starówki mieliśmy 10 minut piechotą.


Szymon sprawował się świetnie, a był to jego pierwszy wyjazd za granicę. W dodatku trochę na czarno – zakręceni rodzice jakoś nie pomyśleli o dowodzie tymczasowym ani paszporcie dla dziecka. Na wszelki wypadek, co by nas nie zamknęli, a dziecka nie zatrzymali w domu dziecka do wyjaśnienia sprawy, wzięliśmy ze sobą akt urodzenia Szymka. Na szczęście nikt się nami nie interesował, więc braku dokumentu nikt nie zarejestrował, a niefrasobliwość rodziców nie wyszła na jaw.


Dodatkowego smaczku naszemu pobytowi w Pradze dodała pewna rozmowa telefoniczna – moja z Jolinką (raptem dzień przed naszym wyjazdem). Miła koleżanka uświadomiła mi, że przecież Czechy są zagłębiem koralikowym, a Jablonex, Preciosa i inne firmy produkujące rzeczone dobra mają się świetnie, więc zapewne odwiedzę sklepy z wyżej wymienionym asortymentem. Jolinka wiedziała, że ostatnimi czasy zapragnęłam poznać tajniki beadingu. No i tu mnie miała.
Okazało się, że najbliższy sklep z koralikami mamy rzut beretem, więc od razu, następnego dnia po przyjeździe ruszyliśmy tam spacerkiem (raptem 10 minut). Obkupiłam się trochę, choć, w związku ze zbliżającym się przedłużonym weekendem i kilkoma dniami wolnego, w sklepie były spore braki. Mietek jednak nie narzekał, trochę poszalał, a jako, że w Pradze mieszka nasz kolega, więc wkrótce mam nadzieję zwiększyć swój stan posiadania ;-)
Niedaleko od koralikowego raju zaatakowała mnie księgarnia – w kwestii książek rękodzielniczych wypas pełen i niech się nasze wydawnictwa wstydzą. Nie wiedziałam, co chwytać, tyle pozycji mi wpadło w oko. Nie bacząc na możliwe perturbacje językowe (w końcu moja Siostra nie na darmo uczy się od kilku lat czeskiego ;-), zakupiłam kilka ciekawych pozycji – podstawy beadingu (2 szt.), filcowanie i książkę traktującą na temat podstaw koronki klockowej, napisana przez moją znajomą, więc nie mogłam jej nie mieć ;-)

I tu odetchnęłam z ulgą – Mietek się zasycił i nadeszła pora na 3-dniowe podziwianie architektury, zabytków, widoków rożnorakich na miasto, które uwielbiam. Mąż, jako mniejszy wielbiciel zwiedzania, dzielnie, wraz z Szymkiem, podążał za mną, wydobywając z siebie umiarkowane odgłosy zachwytu. A było się czym zachwycać – sami popatrzcie...




 Na jednej z wystaw zachwycił mnie cały zastęp żelazek z duszą, a już najbardziej te dwa, ubrane w szydełkowe sweterki z pomponikami :-)




No i na koniec moja ukochana budowla praska - Katedra. Zachwycająca majestatem, godnością, perła wśród przedstawicieli gotyckiej architektury.







Co by mi się droga do i z Pragi nie nudziła, zapewniłam sobie zajęcie dla rąk w postaci frywolitki. A oto efekty mych działań:










Po powrocie do domu znalazłam jeszcze czas na wypróbowanie kolorowych lnów, które dostarczyła mi przyjazna duszyczka robótkowa – Ola. Lny piękne, ładnie komponują się z drewnianymi koralami – skrzętnie je wykorzystałam, bo to już ostatni moment na wyrób letniej biżuterii – już niedługo trzeba będzie sięgnąć po filc ;-) Korale czekają na nowe właścicielki, a prezentują się tak:




































A już niedługo zaprezentuję Wam moje pierwsze, nieporadne próby z dziedziny beadingu – tylko proszę się nie śmiać, bo dopiero się uczę. Atmosfera i okoliczności Suwalskiej przyrody sprzyjają nauce, więc mam nadzieję, że będzie tylko lepiej :-)

15 komentarzy:

  1. Nie no.... ty to masz chyba dobę dłuższą!!! Ja też tak chcę!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaaaa, dłuższą. Ciekawe czemu ja mam takie same wrażenie, jak odwiedzam Twojego bloga. Mi to ciągle ktoś podprowadza parę godzin z doby i nijak nie mogę ich odnaleźć ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ tego naprodukowałaś! A wydawało mi się, że do Pragi nie jest tak daleko ;))).
    Frywolitkowe naszyjniki śliczne, a najśliczniejszy ten czarny! Lniane korale super i tu już miałabym większy problem z wyborem :). Te bez korali też wyglądają świetnie! Zdradzisz gdzie można kupić taką cud maszynkę do robienia sznurków?

    OdpowiedzUsuń
  4. Sylwio masz maszynkę nie ręce, potrafisz tyle narobić, mnie jakoś tak szybko nie idzie ta praca. Tę książkę o koronce klockowej też mam, już niedługo zacznę z niej korzystać, naszyjniki z tymi koralikami bardzo ładnie się prezentują.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. No tak mówiłaś, że parę biżutków musisz dorobić... ładne mi parę;)))
    No i poczułam się trochę winna, że nie mogłaś oprzeć się przesympatycznemu Panu Mietkowi... ha, ha, ha;)))
    Niecierpliwie czekam na pierwsze efekty plecenia i jakoś nie chce mi się wierzyć, że takie nieporadne, dawaj to sobie ocenimy:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Frasia - niedaleko, ale w drodze powrotnej mieliśmy lekkie opóźnienie z powodu usterki samochodu, no to się dziergnęło ;-)

    Irenko - bo ja przy Szymku to muszę robić rzutami - jak mam chwilę, to lecę hurtowo, bo wiem, że za chwilkę zajmie mnie na dłuższy czas. A książki nie mogłam sobie odpuścić - znam Ivankę, podziwiam Jej warsztat, uwielbiam wzory - bardzo charakterystyczne, przejrzyste, bawiące się kolorem, więc ta pozycja musiała stanąć na mojej półce.

    Jolinko - oj tak się krygowałam ;-) A MIetek i tak by pewnie poszalał, a Tobie jestem wdzięczna, że mnie oświeciłaś w sprawie koralików. A właśnie dziś zamierzam wrzucić nasze kolejne zamówienie do systemu pewnego sklepu w Pradze ;-) Wpis o moich zmaganiach z koralikami już wkrótce - materiał do sesji zdjęciowej się robi :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. ..... oj jak zazdroszczę zwłaszcza tych książek z koronki klockowej:) ......

    OdpowiedzUsuń
  8. Aaaale natrachałaś! No szok! Dziecko to masz Waćpani chyba samoobsługowe:D:D:D

    ...a Hradcany nocą masz...?
    Byłam bardzo dawno i nie mogę zapomnieć tego widoku...

    OdpowiedzUsuń
  9. Agus - no wiesz, z Pragą mam stały kontakt :-)

    Dorothea - taaaaa, samoobsługowe. Właśnie Małżonek to nasze samoobsługowe próbuje uśpić, bo ja zaraz lecę w zagonki rwać groch do mrożenia i wekowania na zimę. A Hradczan nocą nie mam, ale może uda się nadrobić tą zaległość, bo widok rzeczywiście piękny. A Kryżikową fontannę widziałaś ? Też niezapomniane wrażenia, choć mniejsza od tej barcelońskiej, ale jak tańczy do utworów Smetany, to bajka :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Sylwia, pięjne zdjęcia, śliczne prace...
    Nic , tylko pozazdrościć:))

    OdpowiedzUsuń
  11. Sylwka - proszę, napisz kiedyś, że coś spartoliłaś i udokumentuj, proszę.... tak dla psychiki czytelnika normalnego, plizz!
    Wszystko masz takie cacuśne, dla oka, urodziwe! Książek zazdroszczę, muszę pojechać do Pragi na zakupy.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ok, od dziś dokumentuję wszystkie gnioty - dopiero się przekonasz jak pięknie potrafię zepsuć robótkę ;-) A Czechy, jako miejsce zakupów książek hobbystycznych i różnych akcesoriów polecam zdecydowanie - są zdecydowanie lepiej zaopatrzeni, niż my, niestety.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ok, dotrzymaj słowa, bo się załamię ilością i jakością prac! :))))

    OdpowiedzUsuń
  14. Pewnie pojutrze wezmę się znów za jakiś beading, to od razu Ci się samoocena podniesie ;-D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :-)