szczególnie ta w porządkach zdecydowanie niewskazana. Niby o tym wiedziałam (doświadczenia z dzieciństwa, regał Kopernik w ciemnym mahoniu, zbiór kryształów - bryyy), ale nie, nic człowiekowi doświadczenia do myślenia nie dają i wszelka wiedza zdobyta w już dosyć długim życiu.
Tak, niepomna obrzydzenia do zbytniego szaleństwa przedświątecznego, wczoraj zajrzałam do skrzynki z wełnami czesankowymi,bo wydawało mi się, że stamtąd bałaganu nie wyrzuciłam, powstałego szczególnie po ostatnich niedzielnych kursach.
Bałagan, a i owszem - siedział sobie, mieszał w wełnach, porozwijał je, pomieszał. No i tak stwierdziłam, że gada wygnać trzeba. Pogoniłam go dosyć szybko i bezboleśnie, ale wełenki maja jakiś taki swój urok, że nie mogłam się z nimi rozstać - tak je sobie międliłam, przekładałam, aż poczułam, że mus zarzucić jakiś kwiat na dred ukręcony jakiś czas temu, a i podstawa dredowa przydałaby się do kwiatka ufilcowanego na niedzielnym spotkaniu. Wena poszalała jeszcze mocniej, rozpierając się straszliwie i kazała ukręcić jeszcze jedno cuś - dreda z kwiatkami niedużymi, co to świetnie sprawdza się jako naszyjnik, i bransoletka, i pasek (na odpowiednio kształtnej modelce ;-), można też uwiązać go jako dekorację na torbie.
No i oto efekty tego gniotącego poczucia powinności względem robót ręcznych:
I z tej to przyczyny u Was pewnie już baby rosną w misach, jaja szorują skorupki przed farbowaniem, ciasto na mazurek kruszeje w lodówce, mięsko się pekluje, obrusy poprasowane, nie wspominając o cudnej urody dekoracjach, a ja.... mogę se popatrzeć na filcowe kwiatki. Ale na całe szczęście na Wielkanoc wyjeżdżam do Teściowej :-D
No i mam porządek w wełnie !!!