i to w dodatku na siebie (choć na kilka Koleżanek również, bo kuszą takimi rzeczami, że ciężko się oprzeć). Bo to chyba trzeba leczyć, a już na pewno zdiagnozować u dobrego lekarza znanej specjalizacji.
W ramach poprawy nastroju zarzuciłam wczoraj domowe pielesze i przeziębionego Szymonka (pod czujnym okiem starszej Siostry) i ruszyłam na godzinny spacer po mojej miejscowości.
No i mnie poniosło to tu to tam, a w szczególności tam, w to jedno, czarowne miejsce. Najlepsze jest to, że to miejsce w sumie zwyczajne - upragnione produkty przemieszane z jakimiś zupełnie mnie nie interesującymi, malutkie pomieszczenie, ot po prostu zwykła pasmanteria w niedużej miejscowości - znaczy musi być wszystko i to nie tylko z tematyki pasmanteryjnej, bo w końcu garniturki do komunii to chyba raczej nie pasmanteria ;-) Ale wytrawny szukacz i w takim miejscu potrafi wywęszyć te swoje najbardziej upragnione, wymarzone pierdółki.
No i się zaczęło - na pierwszy ogień poszły druty - 5 szt. do robienia skarpet, bo piękną włóczkę kupiłam u
Dorothei i mam się wprawiać w robieniu skarpet (Córcia się cieszy, bidula, nieświadoma poziomu umiejętności Mamuni w tym zakresie;-) Druty kupiłam bambusowe, bo innych nie było, ale musiałam, bo co ja zrobię, jak włóczka przyjdzie, a ja taka nieprzygotowana.
Następnie, bez zbędnych wahań, dorzuciłam kłąb Klassika, korzystając z porady
Bean, bo te nici będą najodpowiedniejsze na wydzierganie taśmy do krótkich firanek do kuchni, o których marzę już od dawna, a materiał na firanki też już się kupił. Taśma ma się składać z ananasków, jak na zdjęciu w gazetce.
Na końcu wlazłam prawie cała do szafy z wełenkami i wybrałam takie oto cztery kolory bawełny (pierwszy z prawej melanż)
bo oczywiście zakochałam się na zabój w pledzie wydzierganym przez
Elisse. Mój będzie mniejszy, bo to dla Szymonka na lato (niebieski kolor dorzuciłam, co bym Go na łące nie zgubiła i żeby Go krowa nie wszamała), no i będzie pastelowy (a z tymi pastelami bywa różnie, o czym możecie się przekonać
tutaj). Może za jakiś czas pochylę się nad większą pracą, bo marzy mi się takie wielkie pledzisko do zakutania w zimowe wieczory.
Po powrocie do domu rzuciłam okiem na pierdzielnik na stole w salonie (bo przecież trzeba wyrobić korale drewniane)
no i szczęśliwie dokończyłam dwie pary korali.
Następnie zerknęłam na kaputki, które się robią od kilku wieczorów, a zostałam zainspirowana przez
Atę no i musiałam oczywiście też takie dziergnąć, co by nie było, że nie potrafię. Ale musiały poczekać do wieczora.
No i w końcu, z błogością w sercu, ułożyłam swe nowe skarby w koszyczku i napawałam się szczęściem posiadacza skarbów najcudniejszych, a
Miecio puchł z dumy ;-)
Acha, zapomniałam dodać, że jeszcze
Koroneczka wywołała mnie do tablicy w temacie koronek klockowych i ledwo się to stało, a tu już wałek z wyrzutem atakuje mnie z kąta, stukając niecierpliwie klockami.
Bożżżzszszszsz, że też ja muszę mieć takie inspirujące towarzystwo i brak lekarza, który by mnie z tego wyciągnął ;-D