czwartek, 4 listopada 2010

Moje zauroczenia cd....

Pisałam jakiś czas temu o swojej fascynacji frywolitką i drogach którymi dochodziłam do nauczenia się tej techniki – lekko karkołomnie było, ale jakoś się udało i cieszę się, że zaprzyjaźniłam się z czółenkiem, bo igły, niestety, nie lubię – sorki igłujące ;-)
Dziś chciałabym wyciągnąć z odmętów pamięci początki mojej zabawy z klockami. Chodziły za mną te klocki, oj chodziły – co raz z różnych czasopism czy netu wyglądały i kusiły. Kilka lat temu natknęłam się na nie w Łodzi na Festiwalu – były Pani z Bobowej, były wałki i no i oczywiście te małe drewniane jędze zwisały z nich i kiwały zachęcająco paluszkiem. Nawet zapisałam się na kurs, potem odwiedziłam jeszcze jedną z bobowskich koronczarek w hotelu, ale nijak ta plątanina nici do mnie nie przemawiała – nie wiedziałam co z czego się bierze, dlaczego plączę tę a nie inną parę klocków – pytań i wątpliwości mnóstwo i znikąd odpowiedzi.
Aż tu razu pewnego wyczytałam na jednym z zaprzyjaźnionych forów informację o Ewie Szpili z Bobowej – pienia i pieśni pochwalne niemalże, no i już oczywiście ma przekorna natura zaczęła swoje – a może by pojechać, a może spróbować, może jednak załapię. W tym samym czasie poznałam Mirankę – porównywalny chyź robótkowy z moim, no to się zgrałyśmy.
Zgarnęłyśmy ze sobą jeszcze jedną koleżankę – Agnieszkę, wpakowałyśmy się w mój samochodzik i hajda przed sie, gdzieś na południe. Wyjechałyśmy na tydzień, mieszkałyśmy u Ewy i połączyłyśmy miłe z pożytecznym, tj. babski wypad z nauką niełatwej sztuki koronczarskiej.
Początki nie były proste, ale Ewa ma wypracowane świetne metody i w końcu zaczęły do nas trafiać jej instrukcje. Na początku powstały zakładeczki wykonane z wykorzystaniem podstawowych ściegów, potem poszłyśmy w stronę serwetek i drobnych ozdób bożonarodzeniowych i wielkanocnych. Z Bobowej wyjechałyśmy z wałkami, zapasem klocków i nici, mnóstwem wrażeń, planów na przyszłość i pysznym ciastem drożdżowym domowej roboty.


Powrót do domu i codziennych obowiązków ostudził nasz zapał, wałkami zajął się Miecio, nićmi również, a my coś nie mogłyśmy ponownie zabrać się do roboty. Minął jakiś czas, klocki smętnie zwisały z niedokończonych prac, Ewa śmiała się z nas, że powiększyłyśmy grono jej uczennic – „umiejących, ale nie praktykujących”. W końcu jednak coś się w nas przełamało, zaczęłyśmy ponownie plątać niteczki, a z naszych wałków zaczęły spływać coraz ciekawsze i lepsze warsztatowo prace – pojawiły się postacie kobiet, podobizny Madonny, drobne elementy biżuteryjne.










W międzyczasie wybrałyśmy się na Festiwal Koronki Klockowej i tam poznałyśmy kolejną pasjonatkę robót różnych, w tym oczywiście klocków – Olę, która bardzo pozytywnie wpłynęła na naszą twórczość, zachęcając do pracy, do wypróbowywania nowych materiałów i wzorów. Ola tworzy piękne prace, bardzo precyzyjne, z cienkich nici – sięga po wzory niełatwe i ma również coraz większe doświadczenie w tworzeniu własnych projektów.
Ja miałam niesamowitą okazję poznania „przemysłu” koronczarskiego Hiszpanii podczas mojego pobytu na Festiwalu w La Corunii – niesamowite przeżycie, mnóstwo wrażeń w cudownej scenerii i to co mnie zachwyciło – wielkie namioty szczelnie wypełnione ludźmi, w różnym wieku, obu płci, siedzącymi przy wałkach, poduchach, wykonujących mrówczą pracę nad swoimi koronkami. Widok niesamowity, wrażenia niezapomniane.



Z Mirką i Olą nadal staramy się spotykać w różnych miejscach, organizować wspólne wypady do Bobowej, Vamberku i w trakcie tych wypadów, oprócz blablania, uprawiania turystyki pieszej, rozwijamy się również twórczo, dzieląc się doświadczeniami, nowo nauczonymi ściegami itp. Wszystkie trzy jesteśmy zauroczone pracami Czeszek – ich prace są nam bliskie stylowo. 
Mamy również swoje małe osiągnięcia w dziedzinie koronki klockowej – na zeszłorocznym, X Festiwalu w Bobowej Mirka zajęła 3 miejsce, a ja otrzymałam wyróżnienie za moją pracę, w tegorocznym Festiwalu Ola zajęła 2 miejsce.