Parę dni temu, dzięki Acie poczułam się wywołana do tablicy. Moja miła Koleżanka przedstawiła mnie jako twórcę różnorodnych technik rękodzielniczych. A ja, jak na nieszczęście, wpadłam ostatnio po uszy w twórczość koralowo-broszkową i coś nie mogę z niej wyleźć. Myślę, że podobnie jak Wy, przez przypadek natrafiłam na to pierwsze zdjęcie gotowej pracy, które zapoczątkowało moją przygodę ze światem robótek. Ale zacznijmy od początku... Parę lat temu mój świat przewartościował się - po odejściu mojej Mamy zrozumiałam, że jedynym co po mnie zostanie to moje dzieci. To w nie powinnam jak najwięcej włożyć, aby ich życie zyskało solidne podstawy , a w pamięci pozostały dobre wspomnienia z dzieciństwa. Dlatego bez żalu zrezygnowałam z pracy zawodowej i zajęłam się wychowaniem naszej trójki dzieciaków – Kuba miał wtedy 10 lat, natomiast bliźniaki skończyły 6 lat. Dzieci na codzień bardzo za nami tęskniły, a my z Mężem spędzaliśmy dużo czasu w pracy – takie codzienne życie większości współczesnych rodziców.
Dlatego ich szczęście nie miało granic, kiedy wreszcie to ja, bez pośpiechu odprowadzałam ich do szkoły, a po powrocie z niej na moje dzieci czekał ciepły domowy obiadek, deser, a w wyobraźni widniała perspektywa mile spędzonego popołudnia z Mamą, a nie z obcą osobą. Czas mijał jednak nieubłaganie, dzieci rosły, ich świat również, zataczając coraz szersze kręgi o nowych znajomych, różne zajęcia dodatkowe, a mój plan dnia nie był już tak szczelnie wypełniony obowiązkami Mamy. Nadal graliśmy w różne gry, jeździliśmy na basen czy na łyżwy, ale ilość wolnego czasu do wykorzystania rosła i pewnego dnia zamarzyło mi się coś więcej.
Zupełnie przez przypadek zakupiłam kolejny numer „Moich robótek”, bo moją uwagę przykuły zdjęcia gwiazdki i krzyżyka na choinkę. Praca wydawała się prosta (wykonana szydełkiem, jak mi się wtedy wydawało), ale gdy wczytałam się w opis, to odkryłam, że te dwa drobiazgi zostały zrobione jakimiś czółenkami. Nie miałam pojęcia o co chodzi, co to za czółenka, jak rozgryźć wzór itp. Zaczęłam szukać informacji w internecie, ale było to parę lat temu i o frywolitce nie było zbyt wielu informacji w necie. Jednak za pośrednictwem przemiłych właścicieli pasmanterii w moim miasteczku udało mi się dotrzeć do osoby, która znała tą technikę i była skłonna mnie jej nauczyć. Spotkałyśmy się z Julitą po raz pierwszy w dniu pogrzebu naszego Papieża – miała wtedy wolne i popołudnie spędziłyśmy na zgłębianiu tajników wiązania słupków, słupków odwrotnych, przyłączania koralików itp. Nauka na początku szła mi opornie – ten nieszczęsny myk z przeskoczeniem nitki nie chciał mi w ogóle wychodzić, palce sztywniały, w głowie totalny mętlik, ale w końcu zaskoczyłam, zrozumiałam o co chodzi, pozostało tylko wyćwiczyć technikę, żeby prace były schludne, ładnie wykonane.
Minęło trochę czasu i wiele, wiele słupków – bardziej lub mniej udanych. Pierwsze prace przyprawiają mnie obecnie o lekki rumieniec zawstydzenia, ale cóż – wszystkie dzieci nasz są ;-)
Poniżej prezentuję trochę prac z początków mojej fascynacji frywolitką, których wzory czerpałam z różnych gazet robótkowych (niestety, jestem głównie odtwórcą i podziwiam dziewczyny, które świetnie radzą sobie z projektowaniem własnych wzorów) - z reguły są to drobiazgi biżuteryjne. Ostatnia praca to bieżnik zrobiony według wzoru pana S.